poniedziałek, 6 grudnia 2010

Mobbing - antymobbing

Przygotowując projekt o mobbingu przypomniałam sobie w jakiej sytuacji ja sama byłam nie tak dawno.  Aż zadrżałam, gdy czytając, czym jest i czym nie jest mobbing, w głowie pojawiły się obrazy sprzed kilku lat. Wróciło do mnie poczucie bezradności, takie wypalające do samego środka duszy i ból samotności - że nie wiem, gdzie mam szukać pomocy. Do dzisiaj zastanawiałam się czy słusznie postąpiłam, rezygnując z roboty i zostawiając wolne pole mobberowi. 

Poniżej garść przykładowych, typowych zachowań mobbera:

"- pogróżki, zastraszanie;
- obrażanie słowne (obraźliwe uwagi, używanie wulgaryzmów, szydzenie);
- wrogie zachowanie (krzyki, wygrażanie pięścią, plucie);
- agresja fizyczna wobec przedmiotów i obiektów należących do ofiary (uderzanie   w biurko, rzucanie przedmiotami, trzaskanie drzwiami);
- wandalizm i niszczenie własności pracownika lub firmy;
- obraźliwe i prowokujące gesty;
- stwarzanie i rozpowszechnianie plotek oraz nieprawdziwych informacji;
- bojkotowanie i ignorowanie obecności (powolne wykluczanie ze społeczności);
- ostentacyjną ciszę w obecności ofiary;
- ukrywanie istotnych informacji;
- bierna agresję (groźna postawa ciała, wrogie spojrzenie)."

niedziela, 28 listopada 2010

Żart branżowy:)

Cytuję Jolę, która jest wyjątkowa:)

"-Ilu psychologów potrzeba, by zmienić żarówkę?
- wystarczy jeden - pod warunkiem, że żarówka chce się zmienić:)"

Getting Things Done

Znowu zadziwiłam się na czym Amerykanie potrafią zrobić biznes:P Książka "Getting Things Done" Davida Allena, to jedna z tych pozycji, które ma się na liście do przeczytania, ale którą łatwo się odpuszcza. Do kupienia i czytania zmotywował mnie ostatni projekt, który wspólnie z trenerką zdecydowałyśmy zrealizować inspirując się tą pozycją. 

Po kilku stronach otworzyłam oczy ze zdziwienia - najszerzej jak potrafiłam - że ja też tak mam! Tworząc sobie iluzję siebie efektywnej, nie zauważyłam, kiedy zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, nie osiągając rezultatów. Książka nie pokazała mi jeszcze, jak osiągnąć zwielokrotnioną wartość aktualnej efektywności - nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale zmotywowała mnie do wykonania kilku niezbędnych czynności:
1. znaleźć miejsce na sprawy przychodzące i uwolnić od nich głowę - wszystko, co aktualnie mam do zrobienia i przemyślenia zapisałam w jednym miejscu - sukces.
2. opracować system własnej efektywności - możliwy do wdrożenia szybko i bezboleśnie - w trakcie projektowania. Chcę do niego włączyć sprawy osobiste i spróbować zsynchronizować z narzędziem, które zawsze mam przy sobie - telefon.

Po tym naprawdę wstępnym etapie zauważyłam, że nie mam oporów przed otwieraniem skrzynek pocztowych. Uwolniłam się od myślenia, że należy natychmiast reagować na maile - sukces. Przede mną kolejne zadanie - nauczyć się błyskawicznie oceniać, co jest dla mnie, a co należy przekazać dalej oraz warsztat asertywności:P

Na tym właśnie amerykanie robią biznes. Proste rzeczy/sprawy zamieniają w spektakularne, opisują je szczegółowo a potem sprzedają w milionach egzemplarzy na całym świecie...



poniedziałek, 15 listopada 2010

W sprawie usprawnień w przejściu przez dietę

Wydawało mi się, że w tej sprawie wynaleziono wszystko:) Z niejakim uznaniem czytałam o dziewczynie, która w Polsce prowadzi dieta - catering: dostarcza dietetyczne posiłki 5x dziennie pod wskazany adres i nieźle na tym zarabia.

Właśnie dojrzałam w necie inne usprawnienie - dieta w komórce:

Szkoda tylko, że nie samo nie przygotowuje posiłków, ale i tak interesujące. Mnie, gdy byłam na diecie przeszkadzało to, że nie mogę na bieżąco notować i zaglądać do swoich tabelek. A teraz mogłabym...

czwartek, 11 listopada 2010

Coś dla sprzedawców:)

Jest źle

Jest źle!

Target ustalony (nie wiem na jakiej podstawie) przez prezesa nie wydaje mi się możliwy do osiągnięcia. Przy obecnej koniunkturze, może za 5 lat, gdy wyrobię sobie portfel klientów zdecydowanych do współpracy ze mną w długim okresie czasu. Może coś się ruszy na rynku do tego czasu i cel osiągnę szybciej.

Na razie mam jeden pomysł. Jasno zakomunikować, że nie podejmuję się realizacji targetu. Ale to będzie miało swoje konsekwencje i to mnie boli, bo nie chcę znowu zaczynać a dodatkowo wierzę w potencjał Demosa. 

Jeszcze będę myśleć, ale cholernie boli mnie, że dzisiaj nie widzę innego wyjścia tylko się poddać...

A co w tym pozytywne? Po analizie widzę, w którym miejscu jestem. Realność tej sytuacji jest zadowalająca.

środa, 10 listopada 2010

Rezonuje we mnie...

Rezonuje we mnie ostatnio historia dotycząca różnicy między deklaracjami ludzi, a ich rzeczywistymi działaniami. Sama też to mam, więc będę pisać o sobie. Otóż, chodzi mi o tkwienie w schemacie i niechęć do wyjścia poza oraz o jednoczesne ogłaszanie, że jest się wyjątkowo zmęczonym, skrzywdzonym, zarobionym i że się nie ma możliwości panowania nad oczekiwanymi sferami w życiu. Myślę o tym, jak często i jak łatwo nam deklarować swoje zachowania i swoje intencje i na tym poprzestawać...Oczywiste dla mnie jest, że na wszystko potrzeba czasu i namysłu i że zmiana u kogoś wydaje się być bardziej łatwa niż u siebie, ale ... czy na pewno jest to efektywne? Czy nie młócimy bez potrzeby energii działając po prostu wbrew sobie i gadając, gadając, gadając zamiast coś wymyślić? 

Mam przed oczami dzisiejszą sytuację z biura. Dostaliśmy zadanie - wyzwanie. Zaplanować pracę i odnieść sukces. I to większość z nas zdemotywowało. Twarde wyniki nie są tak zadowalające jak czekanie na polecenie czy deklarowanie wyjątkowych pomysłów. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Sama zamierzam w ciągu najbliższych dni zaplanować efektywną strategię działania. Boję się nieco, bo będzie to dla mnie coś nowego:) Ale jestem pozytywnie nastawiona. Opiszę, co wymyśliłam:)

niedziela, 7 listopada 2010

Oczywiste-nieoczywiste

Przeżywam od pewnego czasu decyzję koleżanki - o wyjeździe (żeby pracować, wychowywać i kształcić dziecko, mieszkać i płacić podatki) do Niemiec. Koleżanka jest niezwykle inteligentna, wykształcona, z dobrym doświadczeniem zawodowym. Z powodu zawirowania życiowego znalazła się bez pracy, a potem przez niezbyt długi czas nie była zainteresowana jej znalezieniem. Gdy wreszcie zdecydowała, że na nią czas - nikt nie zaprasza jej na spotkania, a aplikacje trafiają na półkę "zbyt wysokie kwalifikacje".

Przeżywam tę historię, bo otworzyła mi oczy na coś, co uznawałam za oczywiste, a co takie nie jest. 
1. Nie muszę szukać pracy w swojej bliskiej okolicy (jest pewne utrudnienie  - szkoła, przedszkole, jednak bariera językowa)
2. Gdy chcę pracować, powinnam znaleźć pracę szybko - nie godzić się na wysyłanie setek CV na mniej lub bardziej dopasowane stanowiska i na czekanie na telefon.

Jasne, że rynek aktualnie nie jest miły, ale oburza mnie, gdy słyszę historie wykształconych, inteligentych, pracowitych kobiet, które podejmują radykalne decyzje - jak ta o wyjeździe z kraju, pewnie na długo - z powodu braku prostego rozwiązania. 

W tym kontekście sukcesem musi być to, że zarówno ja jak i mąż mamy robotę i regularne, niezbyt wysokie przychody, że pracujemy w stolicy i spędzamy dziennie ok. 1,5 godziny na dojazdach. Męczy nas, co prawda trwanie od pierwszego do pierwszego i permanentny brak oszczędności, ale ... no właśnie... coraz rzadziej mi się zdaje, że to sukces...

niedziela, 3 października 2010

Biegnij Warszawo - moje pierwsze 10 km

Przebiegłam:) Z czasem: nieco ponad godzinę i dosyć komfortowo - bez bólu czy wyjątkowego zmęczenia. Na mecie rzeczywiście czułam te 10 km, na 8 km kusiło mnie, by się zatrzymać, ale w sumie mam odwagę dzisiaj powiedzieć, że przebiegłabym jeszcze drugą 10-tkę:) 

Biorąc pod uwagę, że biegam regularnie od ponad pół roku - wcześniej tej dyscypliny nie uważałam za wyjątkowo interesującą (w ogóle nie biegałam) - to udział w imprezie biegowej, na dystansie wcale nie małym, jest dla mnie wielkim sukcesem. Wystarczyła konsekwencja w przygotowywaniu się, wcześniej - wola, żeby zacząć coś nowego i - aktualnie - odważna potrzeba zrobienia czegoś więcej, sprawdzenia się w wyzwaniu sportowym...


sobota, 25 września 2010

"Tej nuty sentymentalnej ja się nie wstydzę..."

Ostatnio odkryłam, że obok mnie odbywa się pozornie zwykła historia. Koleżanka zdecydowała nieco "pocwaniakować" zawodowo. Nie chcę pisać szczegółów, bo nie o nie tu chodzi. W każdym razie oburzona szukałam środka na zamknięcie tematu - tak, żeby nie stracić dobrego imienia. Już tyle razy angażowałam się w pozornie ważne sprawy, że ten raz chciałam móc wcześniej przewidzieć kolejne zdarzenia. Mocowałam się ze sobą nie wiedząc, co myśleć i jak oceniać. Nie umiałam znaleźć właściwych określeń. 

Wreszcie zadałam sobie pytanie - dlaczego mnie to porusza? Dlaczego tak bardzo? W jakim sensie cała ta historia mnie dotyczy, że zabiera mi tyle energii? Odkryłam, że właściwie chodzi mi o uczciwość. Celem jaki postawiłam sobie w poprzednim roku, jest otoczyć się grupą zaufanych, w jakimś sensie lojalnych osób, a sytuacja, o której myślę, odbiera mi to poczucie. To dlatego tak się szarpałam. Nic co prawda nie mogę dalej zrobić - w jakimś sensie jest mi przykro, że znowu jestem bezsilna; nie mam wpływu na postawy innych ludzi - ale za to, wiedząc o co mi chodzi, mogę znaleźć sprzyjającą strategię. Na razie przyjrzę się wydarzeniom, ale będę czujna. 

I wniosek - emocje są potrzebne. Upuszczenie dla upuszczenia niewiele daje, ale gdy połączyć je z wystarczającą strategią daje to sporą ulgę.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Znalezione - torty


Zachwyciły mnie prezentowane torty. Robi je znajoma mojej przyjaciółki - dzisiaj rozmawiałyśmy o różnych sposobach na życie. Naprawdę się zachwyciłam, gdy zobaczyłam te dzieła. Ciekawe ile kosztują - zadałam pytanie i czekam na odpowiedź. Przede mną uroczystość I Komunii Św., więc w odpowiednim czasie przyszedł do mnie ten temat:)

czwartek, 5 sierpnia 2010

3 warunki osiągnięcia sukcesu - wersja osobista

Chyba nie pisałam o tym w tym miejscu, bo się wstydziłam. Teraz mogę spokojnie pochwalić się sukcesem, jaki dzięki naszemu systemowi prawa odniosłam po dwóch latach walki w sądzie z byłą koleżanką i pracodawcą w jednej osobie. Nie chcę opisywać szczegółów, bo i samo zwycięstwo takie połowiczne - pieniędzy z wygranej, mimo przyznanej racji, nie spodziewam się szybko i bez interwencji odpowiednich slużb zobaczyć:(

Tak czy owak, duża część  pracy i doświadczeń już za mną. W połowie drogi miałam kryzys, ale dzięki Kasi W., która mnie podtrzymała wtedy na duchu, dzisiaj czuję się jak bohaterka. Dodatkowo nikt z otoczenia nie chciał wierzyć w moją wygraną. A teraz, proszę:)

I wnioski:
1. prawda i wiarygodność - to doświadczenia, które u mnie procentują i są dla mnie ważne.
2. konsekwencja i działanie - to klucze do sukcesu. Do tego dodam jeszcze myśl: każdego dnia rób coś, choćby małego, w celu osiągnięcia sukcesu.
3. przyjaciele - grupa ludzi, głęboko empatycznych w stosunku do mnie. To oni tak naprawdę stawiają mnie na nogi, kiedy trzeba i za to im dziękuję:) - Grzegorz, Marta, Grzegorz, Gosia, Robert, Ula, Kasia, Dominika, Ania, Robert, Dorota...

sobota, 31 lipca 2010

Wolność kocham i rozumiem...

Taka przygoda:

siedzę w biurze i pracuję nad propozycją szkolenia. Wchodzi przełożony i, wyrywając mnie z mojej pracy NAKAZUJE, żeby zrobić coś, do czego nie miałam przekonania. Dyskutuję z nim może z kwadrans, gdy uświadamiam sobie, że przecież nie wygram. To człowiek, który mi płaci i POWINNAM zrobić to, co mi każe. Ale moja wewnętrzna Monika buntuje się, nadal nie ma przekonania, że to słuszna droga, dyskutuje, próbuje ustalić fakty i potrzeby adwersarza, upewnia się, że polecenie, jakkolwiek proste, to nie bardzo potrzebne na co dzień. Wreszcie ulega. Nie chce napinać sytuacji, bo w końcu chodzi o błahostkę.

Po dwóch dniach od tej historii dotarło do mnie, o co chodziło. Polecenie wzbudziło mój bunt nie tylko z tego powodu, że dotyczyło czegoś, co w moim odczuciu nie było zbytnio potrzebne. Było moim wołaniem o zaufanie, którego w tamtym momencie nie określiłam (bo nie umiałam) - i dlatego przegrałam w sporze. Gdybym jasno odczuła tę potrzebę, nazwanie jej dałoby mi łatwość ustalenia warunków otrzymania.

I refleksja następna - bardzo źle się pracuje, gdy w relacji, nawet służbowej, brakuje tego czynnika. Mam pewność, że pracuję dobrze i zgodnie z potrzebami. Zaufanie potrzebne mi do określenia terytorium samodzielności zawodowej. Bez niej będę mało efektywna i przestanę się rozwijać...

poniedziałek, 26 lipca 2010

Dziewczynka siedzi na drzewie i macha nogami

Tak to już jest, że każde szkolenie robi na mnie wrażenie. Jest to na pewno miłość do rozwoju i radość, że inni czerpią z tego co im daję wiele. Jest to też ogromna potrzeba poznawania świata innych, konfrontowania swoich kolorów z kolorami innych i budowanie nowych wartości w relacjach. 


Właśnie skończyłam trening interpersonalny u Lucy Wieczorek. Właściwie siłą na niego dotarłam i z dużą rezerwą w nim tkwiłam. Mimo to pootwierałam w sobie wiele furtek rozwojowych, nad którymi teraz pracuję. Niektóre trzeba naoliwić, inne pomalować, z niektórymi nie wiem, co zrobić. Otrzymałam też niezwykłą informację zwrotną - że jedną z moich twarzy jest twarz małej dziewczynki, która siedzi na drzewie i się świetnie bawi - i że jest to jeden z lepszych moich profilów:) Dziękuję Ci Baps, bo te słowa otworzyły mnie na coś, co wypierałam ostatnio bardzo. Takj bardzo chciałam być dorosła i ważna, i mądra, i zorganizowana, i kochająca, i profesjonalna i ...., że zapomniałam, że mogę też być zabawna, roztargniona, roztańczona, słodka, zagubiona, uparta, roześmiana... To jedna z ważniejszych furtek, które otworzyłam i chcę ją mieć otwartą. 


Pradoksalnie, jak już to wiem, będzie mi łatwiej być dorosłą. Jakoś tak działa nasza psychika, że gdy już mamy przekonanie o czymś - wtedy to coś znika, staje się prostsze lub pomaga znaleźć rozwiązania. 





środa, 7 lipca 2010

Grzyb negatywnych nastawień ... w mojej głowie

Dzisiaj doświadczyłam - aż dostałam gęsiej skórki na samą myśl- jak działa negatywne nastawienie na działanie według określonego schematu. W związku z tym, że czytam Vadima Zelanda ("Transerfing rzeczywistości") jestem ostatnio bardzo uważna na swoje odczucia i staram się obserwować rzeczywistość - jak w książce - jak widz. Dzisiaj przydarzyło mi się coś, co pozwoliło jeszcze bardziej zrozumieć jak działa transerfing. W ciągu najbliższych dni będę sprawdzać efekty. Może właśnie weszłam w nowy wariant rzeczywistości?

Mam do załatwienia bardzo ważną sprawę finansową. Moje pragnienie pieniędzy odbijało się w ciągu ostatnich dni jak od szyby, ale dzisiaj dostałam ważnego maila w tej sprawie. W pierwszej chwili, działając według starego wariantu (no może jedną nogą na starym) spanikowałam i w tej panice: chlipałam i myślałam o świecie, że jest zły i że ja jestem nic nie warta. Potem, gdy już ochłonęłam - otworzyły się przede mną wrota świadomości:P Poczułam, że gotowa jestem pomyśleć w nowy sposób - i jeszcze raz przeczytałam maila. Nie było w nim nic, co mogłoby przerażać:P To w mojej głowie, przez ostatnie dni urósł grzyb negatywnych  nastawień i dał o sobie znać. Na szczęście udało mi się otrząsnąć i pokazać nowej rzeczywistości, że jestem nowym człowiekiem.

Druga rzecz, na którą zwróciłam uwagę to proces przeżywania tej swojej histerii. Niby tak jak zawsze, ale jakoś ... spokojnie. To pewnie efekt oswojenia cienia z zajęć w Szkole Nonviolent Communication. Dałam sobie na to czas i siłę - i w krótkim czasie okazało się, że te negatywne odczucia dają mi siłę i energię do  działania. Ciekawi mnie teraz co z tym będzie dalej. Jak zakończy się cała sprawa - ale sukcesem dzisiaj dla mnie jest to, że szybciej się ułożyłam sama ze sobą.

niedziela, 4 lipca 2010

Trener Doskonałości Sprzedażowej

Ogłoszenie do pracy w międzynarodowym koncernie: Trener Doskonałości Sprzedażowej (nie podam linka, bo chcę zminimalizować konkurencję:P) i pomyślałam sobie, że w gruncie rzeczy, intrygujące nazwanie stanowiska, które samo w sobie jest nudne to połowa sukcesu. W końcu chodzi o to, żeby móc wybrać najlepszego kandydata spośród wielu...

piątek, 2 lipca 2010

Tydzień bez telefonu

No i... stało się... mój telefon komórkowy wysiadł... W poprzednią sobotę działał - potem przestał - i nie z powodu baterii... Po prostu wysiadł... i już. Wszystkie kontakty, sms potwierdzenie przelewu w banku, kalendarz, moja dostępność dla Klientów - niedostępne... 

A jak mnie z tym? 

Komfortowo, bezstresowo, swobodnie... No może brakuje mi możliwości swobodnego dostępu do kontaktów. Trochę się też gubię, gdy muszę skorzystać z telefonu stacjonarnego, ale w gruncie rzeczy mam swobodne ranki, bo nie przejmuję się, czy ktoś z biura do mnie zadzwoni, mąż musi ze mną OSOBIŚCIE załatwiać różne domowe sprawy i KOMUNIKOWAĆ SIĘ ze mną face to face... i nie spodziewałam się, że tak mi będzie z tym  dobrze. Nawet zastanawiam się, czy kupować telefon - no bo skoro tak mi wygodnie:P

niedziela, 20 czerwca 2010

Skarby

W szkole trenerów - trenujemy i poznajemy siebie (w szerokim kontekście pracy z emocjami). Jedno z ćwiczeń pozostawiło następujące skarby - informację o mnie w zakresie tego, co wnoszę do grupy:
1. otwartość,
2. łagodność,
3. autentyczność,
4. profesjonalizm,
5. równowaga,
6. ciepło,
7. sympatia,
8. spokój,
9. rozwaga,
10. harmonia,
11. samoświadomość,
12. uporządkowanie,
13. wyciszenie.
Dziękuję koleżankom - adeptkom sztuki trenerskiej - za te cenne dary. Dają tyle wiedzy o tym, jak odbiera mnie grupa. To bezcenne:)

piątek, 18 czerwca 2010

Szkoła Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii.

Zapisałam się do szkoły trenerów i od trzech dni biorę udział w intensywnych warsztatach rozwojowych. Do końca wakacji mam wzmocnić kompetencje z zakresu rozwoju osobistego...

Jakież to inne są to zajęcia od tego, co robię na co dzień. Jakież to dalekie, od rozpędzonego biura, w którym przygotowuje się projekty HR, planuje się grafiki pracy trenerów i kolejne budżety szkoleniowe. Długi czas (jak na trwanie zajęć) zajęło mi oderwanie się od pracy i spraw zawodowych i skoncentrowanie się na kursie. Na początku zdawało mi się, że tempo nie takie, że grupa za wolna, że prowadząca nie kontroluje czasu pracy. Chciałam szybko zrealizować zadania i wyjść z nowymi kompetencjami, by zająć się pracą. A tu niespodzianka - zaczął się dziać proces, który wymagał właśnie niespiesznego, świadomego przejścia przez kolejne etapy, by poznać siebie. W pracy trenera ważna jest wiedza o sobie i radzenie sobie z emocjami -Tak, by potem - w grupie skutecznie radzić sobie z różnymi sytuacjami i nie zapominać o celu spotkania. Stąd ten moduł rozwojowy, szeroko zaglądający do emocji i do lęków.

Co mi się przytrafiło w trakcie szkolenia: 
1. konfrontacja z cieniem - okazało się, że to Ciocia Zosia, którą znam i kocham nad życie, i która ma tak męczący charakter, że od dłuższego czasu jej unikam, posiada większość cech, które w moim odczuciu były wypierane. Zdziwiłam się. Po konfrontacji jestem silniejsza, bo wiem z czego czerpię, do jakich zasobów mam dostęp.
2. zaskakująca informacja zwrotna w kontekście nadawania etykiet - daję odczuć (innym), że jestem profesjonalistką:)) Rozbawiło mnie to bardzo, ale też wzmocniło. W mojej pracy to podstawa i warunek sprzedaży.

Co z tym zrobię? Jeszcze nie wiem. Kolejna część szkolenia przede mną. Ale już dziś wiem, że mam dużo więcej wiedzy o sobie... To dla mnie ważne, bo chcę być świadomym człowiekiem.

niedziela, 13 czerwca 2010

Zrozpaczona

W poprzednim tygodniu moje dziecko po raz kolejny przyniosło w dzienniczku uwagę. Powód z mojego, dzisiejszego punktu widzenia błahy - z punktu widzenia szkoły i wychowawczo, ważny. Uwaga dotyczyła braku zeszytu (po raz kolejny). Dziecko wymyśliło, że skoro Pani kseruje zadania i potem trzeba je wklejać do zeszytu, to można przecież ominąć etap ostatni i zachowywać się jak student - nosić skopiowane notatki osobno. Wykrycie niecnego procederu spowodowało niezadowolenie i szereg działań zaradczych - a ja matka pracująca odczułam tę uwagę jak uszczypnięcie w czuły punkt:  w zaradność, sprawność organizacyjną i opiekuńczość. Miałam nawet ochotę znowu zawiesić swoje życie zawodowe, by zająć się - na 100% - życiem mamy i gospodyni domowej. 

Sukcesem dla mnie jest fakt, że dziecko, jakkolwiek młode i jednak bezmyślne, przeprowadza w głowie niesamowite procesy myślowe. Z tych procesów wynikają plany, które konsekwentnie, bez wsparcia i poparcia realizuje. Sprawdza możliwości i samodzielnie buduje świat, w którym żyje. Martwi mnie jednak zamknięcie szkoły na tego typu ludzi, sprowadzanie ich do określonego schematu i działanie według zasady "każdemu po równo". Jest też za wcześnie, by mówić o wyjątkowych zdolnościach dziecka. Nie obejmują go programy edukacyjne dla dzieci zdolnych. My, pracujący, nie mamy czasu na wożenie po zajęciach dodatkowych, i jednocześnie martwi mnie, czy nie przegapię jakiegoś momentu w życiu dziecka, który będzie kluczowy dla jego fantastycznego rozwoju. I w tym kontekście jestem zrozpaczona - bo nie znajduję w szkole sprzymierzeńca. 

niedziela, 6 czerwca 2010

Imprezy biegowe

Po poprzednim biegu miałam dyskomfort:( Kolka, kolka, kolka, zły czas, niedobre tempo biegu.
Zapisałam się więc na kolejne: 5 km - żeby się sprawdzić na tym dystansie i 10 km - żeby spróbować:)

piątek, 4 czerwca 2010

Motywacja powinna być wystarczająca

Od pewnego czasu mam tak, że nie działam sama. Bardzo to jest interesujące, obserwować, jak ludzie koło mnie działają - każdy po swojemu i w swoim stylu.
Niestety jest tak, że ja wiem, jak ja działam, wiem co mnie motywuje i co pozwala mi nie tracić spojrzenia na całość zagadnienia. 
Niestety jest tak, że ludzie, którzy pracują ze mną, nie wiedzą jak działam, nie wiedzą co mnie motywuje  i co pozwala mi nie tracić spojrzenia na całość zagadnienia.

Efekt jest taki, że zamiast cieszyć się z ciekawego tematu do rozwinięcia irytuję się: nadmiarem telefonów, komentarzami odnośnie zawartości maili do Klienta i treści rozmów telefonicznych, raportami - co zrobiłam, czego nie zrobiłam itp.

Wniosek dla mnie na przyszłość - motywacja musi być wystarczająca. Nie może być jej ani za mało, ani za dużo, a sztuką jest wyczuć, ile tego tak naprawdę potrzeba. Wyczuć można to tylko w formule zbudowania wystarczającej relacji, by usłyszeć wątpliwości i móc przedyskutować różne rozwiązania. Nie w kontekście: "Zrób tak (tu przepis) - za to Ci płacę". Także w kontekście zaufania, że praca będzie wykonana tak jak potrzeba.
Konkluzja jest taka:ludzi irytuje zarówno brak uwagi jak jej nadmiar. Ani jedno, ani drugie nie służy właściwemu wykonaniu zadania. Służy mu zaufanie i dobra znajomość celu.

niedziela, 23 maja 2010

O kobiecym work-life balance


Załączam link do artykułu, o kobiecym doświadczeniu godzenia życia zawodowego i prywatnego. Jeśli kogoś ten temat interesuje - artykuł polecam. 
Moim zdaniem, im częściej się pokazuje w mediach obraz kobiety biednej, uciśnionej, sfrustrowanej,  tym trudniej jest dokonać zmiany w mentalności społecznej. No bo jak awansować kobietę, która rozpacza na to, że  z dziećmi ma słaby kontakt i nie wyrabia się z robotą? To działa odwrotnie.

A z mojego podwórka:
W moim otoczeniu są mamy ze dłuższym stażem, mamy z krótki stażem, mamy jedynaków i mamy trójki dzieci. Każda z nich ma do powiedzenia światu wiele, radzi sobie najlepiej jak umie, ale żadna z nich nie widzi celu dalej, jak pępek własnego dziecka. Żyją z dnia na dzień, chodzą do pracy, przygotowują posiłki, robią zakupy, odrabiają lekcje i nie marzą, nie planują dla siebie, nie uprawiają sportu, nie organizują czasu tylko dla siebie. Budują swój wizerunek zabieganej, lekko zaniedbanej frustratki. Jak takie kobiety awansować? Jak zlecić im prace wymagające zaangażowania i uwagi, skoro one same nie widzą w tym interesu dla siebie?  
Jak dla mnie kwestia nie jest czarno-biała. 

poniedziałek, 10 maja 2010

Przywództwo Alfa

Przywódca Alfa:

- przewiduje,
- dopasowuje,
- daje przykład,
- uczy się,
- słucha, 
- zna piramidę Diltsa,
- buduje relacje,
- działa/jest aktywny,
- działania koryguje na bieżąco,
- zna zasadę Pareto,
- deleguje,
- skutecznie zarządza czasem,
- wie kiedy ustąpić...*

* "Przywództwo Alfa. Narzędzia dla liderów biznesu, którzy oczekują więcej od życia", Anne Deering, Robert Dilts, Julian Russell, Warszawa 2009.

P.S. U mnie się wszystko zgadza:)


sobota, 8 maja 2010

Wychowanie do biznesu:)

Starszy syn, R, lat 7, obserwuje uważnie nasze zmagania z finansami, uczestniczy w naszych rozmowach na temat możliwości i potrzeb.

Rezultaty:
1. gdy odmówiliśmy kieszonkowego - WYPRODUKOWAŁ komiks i go SPRZEDAŁ. Zarobił 1,40...
2. gdy rozmawialiśmy o założeniu sklepu internetowego - podrzucił nam pomysł - i będziemy go sprawdzać:) Niewątpliwie R. zostanie menedżerem tego sklepu:)

Cieszy mnie, że bardzo naturalnie traktuje pieniądze - jako narzędzie do realizacji celów. Ja czuję, że tak właśnie z pieniędzmi jest. Nie są szczęściem same w sobie, ale dopiero w połączeniu z realizacją własnych celów.

niedziela, 2 maja 2010

Mój pierwszy raz:)

Jutro pierwszy raz biorę udział w masowej imprezie dla biegaczy:) Biegnę na 5 km. Bieg Konstytucji 3 Maja

Po dzisiejszej przebieżce wiem, że dam radę:) Wśród zarejestrowanych osób jest Pan z 1939 roku (rocznik urodzenia). Chcę być przed nim, ale ten Pan miał więcej czasu na trenowanie:)


[edit] Start był nie za bardzo udany. Źle dopasowane tempo doprowadziło mnie do jednej, bardzo porządnej kolki... potem do drugiej.... Ale dobiegłam i z dumą noszę koszulkę z okazjonalnym nadrukiem:) Zapytano mnie nawet, czy to po mężu (biega dłużej ode mnie) - a ja spokojnie mogłam odpowiedzieć, że sama przebiegłam...

Pan z rocznika 1939 był długo przede mną... Zakładam, że dłużej ode mnie trenuje;P

piątek, 30 kwietnia 2010

O przywództwie ... znowu

Posiadając psa i próbując wychować go "na ludzi" obserwuję takie zjawisko:
1. pies trzymany na smyczy ciągnie i należy go co chwila korygować. Hasła: "równaj" i "dobrze" działają, ale należy stosować je non stop, z przerwami na nagrody materialne (przysmaki)...
2. pies puszczony luzem (smycz na ziemi) idzie przy nodze - nie ma potrzeby go korygować. Działa hasło "dobrze" i to też od czasu do czasu...

niedziela, 25 kwietnia 2010

O talencie...

A dzisiaj u nas w City był Grzegorz Turnau z Recitalem. I bardzo dobrze. W końcu Józefów to prawie jak dzielnica Warszawy... Dobrze tak oderwać się od rzeczywistości i przenieść w świat czułej liryki. W zasłuchaniu przypomniałam sobie siebie studiującą i zaczytaną w poezjach, piszącą potworne wierszydła i marzącą o wielkiej romantycznej miłości... Z perspektywy wielu doświadczeń moje liryczne próby sprzed kilkunastu lat, dzisiaj wyjęte z szuflady, są tak wielką grafomanią, że cieszę się, że nie miałam wtedy odwagi ich ujawnić... 

Uświadomiłam sobie za to - jak wielką wartością jest talent człowieka - w porę odkryty i dobrze pielęgnowany. 

Każda z piosenek Grzegorza Turnaua ma nie tylko swoją historię i wewnętrzne połączenie z autorem, ale przede wszystkim jest wynikiem WSZYSTKICH doświadczeń życiowych kompozytora. I tak jest z każdym z nas - WSZYSTKO to, co ROBIMY ma znaczenie dla naszych osiągnięć i dla naszej przyszłości. A skoro wszystkie nasze działania i decyzje ostatecznie się kumulują, to znaczenie zaczyna mieć dobór zarówno lektur w szkole, jak i kolegów do zabaw w piaskownicy. Z tej perspektywy okazuje się, że nie ma przypadków. Zbudowany w głowie obraz sukcesu zmaterializuje się. Często nie jesteśmy świadomi, co dla siebie zaprojektowaliśmy. I tu właśnie jest kłopot. Współczesny HR dąży do stworzenia narzędzi odnajdywania w ludziach potencjału, ale nie wie jeszcze jak docierać do źródeł. Coaching trochę w tym pomaga, ale też nie daje jednoznacznych opowieści o człowieku - bo ten ciągle się zmienia...

A co ma do tego Turnau? Gdyby nie jego koncert, żyłabym w przekonaniu, że kiedyś odświeżę swoje wiersze i je wydam. Otóż nie! Wiem, że mój talent jest w czym innym i powinnam wyjść od doświadczeń, których u mnie w życiu najwięcej:)

sobota, 24 kwietnia 2010

Bogaty czy biedny? Kim wolisz być?

Co wybieracie?

Przyszła do mnie książka (tu znowu miłe słowa o księgarni: Merlin.pl - Pan od wysyłek zobaczył, że adres inny niż zawsze i zadzwonił by się upewnić, czy to nie błąd): T. Harv Eker "Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie". Przeczytałam ją błyskawicznie, bo temat ważny i bliski. Zamówiłam książkę, bo miałam poczucie, że zarzuciłam temat wzbogacania się i zarządzania swoimi pieniędzmi. Książka pokazała mi, że jednak nie. Czas od października, gdy pierwszy raz trafiłam na szkolenie o wolności finansowej, spożytkowałam na: ustawianie celów osobistych i zawodowych, poznawanie zagadnień, które mnie interesują w zakresie treningów i coachingów, podjęłam decyzje o kolejnych szkoleniach, a przede wszystkim - zaczęłam zarabiać. Okres bez pieniędzy okazał się okresem płodnym, bo wypełnił mnie komfortem robienia tego czego potrzebowałam. I dodatkowo zmieniło się moje myślenie. Zdecydowanie chcę kreować - i kreuję - rzeczywistość koło siebie. Jasne, że pojawiają się zgrzyty, ale za to wiem jak z nimi pracować, by osiągać SWOJE cele.

W książce autor pisze o specyficznym stylu myślenia ludzi bogatych: myślenia przez pryzmat powodzenia i aktywnej realizacji planów; myślenia nastawionego na osiągnięcie konkretnego celu, myślenia nastawionego na rozwój siebie i otoczenia, na efektywne zarządzanie finansami... i na korzystanie z seminariów autora...

Mimo to, warto było przeczytać.

piątek, 23 kwietnia 2010

Złam wszelkie zasady

Ja znowu o książce...

Fascynują mnie ostatnio zagadnienia budowania wokół siebie tego co ja chcę...
Interesuje mnie w tym kontekście zagadnienie przywództwa - jak zrobić, by było tak jak ja chcę, ale żeby nikogo nie ciągnąć na siłę...

Książka "Po pierwsze: złam wszelkie zasady . Co najwięksi menedżerowie na świecie robią inaczej" Marcusa Buckinghama i Curta Coffmana jest jedną z lektur, które przeczytałam jednym tchem. To książka o tym, że warto koncentrować się na pracy z talentami, umieć ich wyszukać i wzmacniać w środowisku zawodowym. Jedynym ograniczeniem - jesteśmy my sami - menedżerowie - i to już nie jest takie optymistyczne. Opieram się na tym, co obserwuję każdego dnia, odkąd zaczęłam życie zawodowe. Dookoła mnie sami utalentowani ludzie, nietuzinkowi, samodzielni, którzy jednak nikną i maleją w obliczu miałkiego zarządzania i koncentrowania się na wadach. Autorzy ksiażki określają tę sytuację jako tradyjcyjny styl zarządzania i zachęcają, by na ludzi patrzeć przez pryzmat szklanki do połowy pełnej. Cała trudność polega na tym, że książka przeniesiona z realiów amerykańskich, gdzie najwyraźniej kultura pracy opiera się na społecznej wartości czynienia dobrze - w naszych realiach wygląda jak urwana z choinki. Mam wątpliwość, czy w ciągu najbliższej dziesięciolatki będziemy w stanie posunąć się o krok w systemach zarządzania. Nie chcę powiedzieć, że kije są nieskuteczne. Z tej książki też wynika, że na różnych ludzi, działają różne mechanizmy. Chcę powiedzieć, że to takie nasze polskie - ludzie się napracowali, cel osiągnęli choć nie było łatwo, ale zamiast poklepania po ramieniu i uwagi: "Było dobrze" słyszą od swoich menedżerów: "Poprawić: (i tu litania grzechów, które się pojawiły w trakcie pracy)". Mnie po takim czymś siada motywacja - jak pewnie większości ludzi. A można przecież zrobić to samo, ale z odstępem czasowym, albo ubrać w "kanapkę" (dobra wiadomość, zła wiadomość, dobra wiadomość). To proste, a takie trudne - bo obce naszej mentalności Panów i chłopów pańszczyźnianych...

czwartek, 22 kwietnia 2010

Po katastrofie - muszę odszczekać

Niezręcznie mi było patrzeć na ostatnie wydarzenia i wiedzieć, co napisałam. Czerwone światło, czerwonym  światłem, ale katastrofa miała ludzki wymiar - nie historyczny. Tyle pogrzebów, tyle zniczy, tyle wyrazów pamięci, które pojawiły się w ostatnim czasie dało obraz społeczeństwa spójnego - choćby moralnie czy po prostu zwyczajowo. To było dobre patrzeć na tłumy skupione według jednej sprawy. Dlatego tak mi niezręcznie z tym co pisałam poprzednio - bo dodatkowo mam poczucie, że raczej rzeczywiście był to niefortunny zbieg okoliczności. Smoleńsk połączył nawet dwa narody. Putin ściskający Tuska - to robiło wrażenie. 

sobota, 10 kwietnia 2010

Katastrofa samolotu rządowego

Najpierw sądziłam, że to słaby żart. Rano miałam serię zajęć i jakiekolwiek wiadomości usłyszałam dobrze po południu. I to był szok. Najpierw ludzki - że zginęli ludzie, że ich rodziny rozpaczają, że to straszna śmierć (mam poczucie, że się o podobną raz otarłam - od tamtej pory nie mam ochoty na loty samolotem). Potem dopiero dotarła do mnie słuszna prawda, że zostaliśmy - my, Polacy - pozbawieni i głowy Państwa, i najważniejszych w narodzie osób. Zostaliśmy osłabieni - w dni i w miejscu związanym z naszą historią - przypadek?

Nie mam pojęcia. 

Zapaliło mi się czerwone światło, gdyż wiem, jak niewygodne dla Rosjan są: nasza walka i upór o zachowanie pamięci o zamordowanych w lasach w Katyniu, Smoleńsku, Miednoje... Znam też nieco historię i wiem, że zdarzały się w niej przypadki rzekomych awarii samolotów, które spadały na ziemię, zabierając ze sobą tajemnicę. Posadzenie w jednym samolocie tylu ważnych dla Państwa ludzi, to kolejny znak zapytania. A to, że pilot tyle razy próbował podchodzić do lądowanie też daje do myślenia.

Teraz, przed nami - Polakami, wielki wyzwanie: jak poradzić sobie, gdy nie ma komu podjąć decyzji, a wielu jest chętnych, by działać w strefach wpływów... W telewizorze widziałam przerażonego marszałka sejmu, który "doraźnie" pełni rolę Głowy Państwa. Jakie podejmie decyzje? Kiedy? Z kim będzie pracował? Kogo słuchał? Tyle pytań, tyle niewiadomych...

niedziela, 4 kwietnia 2010

O potencjale kobiet menedżerów


Mnie ujęła część związana z macierzyństwem, bo odpowiada temu, co założyliśmy z mężem decydując się na dzieci. I nie myśleliśmy wtedy (o ile w ogóle) o zajmowaniu przeze mnie stanowiska kierowniczego, ale przede wszystkim o znalezieniu pracy. Mieliśmy poczucie, że kobieta, która nie rodziła, a jest mężatką, nie będzie atrakcyjnym "towarem" na rynku pracy. Do tego moje umiejętności wtedy, wykształcenie - nie napawały optymizmem. Niezbyt długą, ale wyboistą drogę przeszłam od tamtego momentu do dzisiaj. Dzieci podrosły, ja nie musiałam się spieszyć, a pojedyncze niezbyt długie przygody z kolejnymi zleceniodawcami czy pracodawcami, uczyły, uczyły, uczyły... Często miewałam uczucie, że coś tracę. Że koleżanki radzą sobie lepiej ode mnie, że gdybym miała pomoc, to na pewno miałabym sukces zawodowy. A dzisiaj mam poczucie, że wszystko miało być jak jest. Że kolejność była właściwa, a teoria Pani profesor Kupczyk ma odzwierciedlenie w moim przypadku:)

Zawodowo stanęłam na kilka lat, ale nauczyłam się widzieć sukces w miejscach nietypowych. Dałam się oszukać wiele razy i nie raz powiedziałam o dwa słowa za dużo. Wiem, co lubię, wiem na czym się znam. Wiem też, czego nie wiem - i to wydaje się być bardzo ważne w sferze zawodowej:) Daje dystans:) Nie wiem też, czy aktualny czas - a jestem nadal mamą niedorosłych dzieci - jest TYM  właściwym na rozpoczynanie życia zawodowego. Na razie się pojawił, więc za nim idę.

A tutaj ten fragment, o którym notuję powyżej:

"Pani w swojej książce podkreśla, że kobiety chcące dojść do wysokich stanowisk kierowniczych powinny szybko urodzić dzieci. Dlaczego?


- Największy odsetek kobiet w kadrze kierowniczej stanowią panie z przedziału wiekowego 35-50 lat. Wcześniej i później mają małe szanse na osiągnięcie dużych sukcesów w zarządzaniu. Rodząc dziecko w wieku np. 25 lat, będzie jej łatwiej wrócić do pracy na niższym stanowisku. W tym czasie poświęci dziecku też więcej czasu, ponieważ będzie miała mniej obowiązków zawodowych. Natomiast kobieta decydująca się na dziecko w wieku ok. 35 lat, gdy jest już menedżerem, może mieć problem z powrotem do pracy. Będzie mogła poświęcać mu też mniej czasu."

niedziela, 28 marca 2010

Zapomniany język przywództwa

Pies - cztery nogi i futro. Dla mnie nieodgadniona mądrość świata. Mój pies uleczył mi duszę i pokazał wymiary, których wcześniej nie znałam. To co zrobiło na mnie wrażenie, po jakimś czasie wspólnego życia, to siła komunikacji niewerbalnej. Gdy dotarła do mnie w sposób prawdziwy jej moc, przypomniałam sobie artykuł sprzed kilkunastu miesięcy, w którym opisywano pomysł na szkolenia z przywództwa - z udziałem koni. Wtedy potraktowałam to jako ciekawostkę, ale dzisiaj, po lekturze książek na temat psich zachowań i po próbach samodzielnego szkolenia własnego czworonoga czuję, że jest w tym rzeczywiście sens. Patrząc na te wszystkie miejsca, w których pracowałam i oceniając przywództwo moich byłych szefów, widzę potrzebę wskazywania im, że mowa ciała jest niemal najważniejszym aspektem budowania własnego przywództwa - opartego na pozytywnym wzmacnianiu i prowadzącym do zbudowania silnej relacji i mocnego zespołu. Dla mnie nie ma nic gorszego niż nieadekwatna do deklaracji mowa ciała. 

wtorek, 23 marca 2010

Wystąpienia publiczne a wizerunek własny

Piszę tego posta wprost ze szkolenia. Po pierwsze dlatego, że dawno nie pisałam, a przecież dzień bez sukcesu, to dzień stracony:) Po drugie ważne dla mnie jest, by podsumować, to czego doświadczyłam w spotkaniu sama ze sobą w czasie przentacji. Tak już mam, że układam myśli w działaniu - także intelektualnym:)

Pierwsze ćwiczenie zaraz po rozpoczęciu, to było właśnie zebranie się w sobie i opowiedzenie o talentach i sukcesach przed kamerą i publicznością. Muszę przyznać się - nie bez satysfakcji - że sporą przyjemność miałam patrząc na siebie i słuchając własnej, naprędce ułożonej, wypowiedzi. Mam wątpliwości oczywiście, co do szczegółów wyglądu (głównie włosy), ale całość była zdecydowanie dobra. I ku swojemu zaskoczeniu, gesty, które mnie niepokoiły (dłoń na dłoni, bliższa pocieraniu o siebie, niż spokojnemu leżeniu jedna na drugiej) są ładne i wspierają mnie. Dłonie tańczą w trzecim wymiarze, pokazują to, co niewidzialne i rysują odbiorcom obrazy z mojej głowy. Naprawdę było to ładne. Bransoleta, którą na dzisiaj założyłam przyciągała uwagę i skupiała wzrok. To było naprawdę dobre i przyjemne. Od dzisiaj będę bardziej dbała o dłonie - zobaczyłam, że są moimi sprzymierzeńcami :) 


wtorek, 16 marca 2010

Lojalny jak Polski pracownik:]


Normalnie się zachłysnęłam, gdy to przeczytałam. Mnie, rzekomo przeszły, kryzys nie wzmocnił w lojalności. Byłam świadkiem zwolnień całych działów, liczenia każdej złotóweńki (nawet na ciastka i wodę), ludzkiej marności i małości (jak z "Miasta Ślepców" Saramago). Widziałam ludzi mieszanych z błotem i ludzi, którzy za wszelką cenę błyszczeli. Widziałam szefów psujących pracę i pracowników podnoszących dzień po dniu kruchą konstrukcję, którą wznieśli mimo przeszkód. Jestem w 8-procentowej grupie ludzi, którym spadła lojalność:( Przykre.

Jasne, że nauczyłam się wiele. Poznałam wspaniałych ludzi (tu ukłony szczególnie w stronę Lidki, Kasi, Darka, Honoraty, Moniki) i z całą świadomością mogę potwierdzić, że każdy kryzys wzmacnia. Nauczyłam się patrzeć na otoczenie z dystansem, a kryzysy zamieniać na sukcesy. To jest rzeczywiście możliwe. Nie ukrywam, że bez coachingu Kasi Pietras, byłabym w innym miejscu niż jestem. A gdzie jestem? Zdecydowałam się podjąć współpracę z DEMOS Polska. Za mną dopiero 2 dni i odbieram je pozytywnie. Jestem tu, gdzie zawsze chciałam być - w sensie: zadania, ludzie, czas pracy. Wszystkie moje doświadczenia zaprowadziły mnie w to miejsce - cel osiągnięty:) Jeszcze tylko sprawdzian: czy o to mi rzeczywiście chodziło? Będę to wiedziała za kilka - kilkanaście miesięcy. 

Czuję się wyśmienicie. Sukces zapisany:)


czwartek, 11 marca 2010

Odwaga

Odwaga nie oznacza nieobecności strachu. Odwaga to reakcja na jego obecność.



poniedziałek, 8 marca 2010

Podróż bohatera wg Diltsa i Gilligana cz. 2

Paczka dzieciowo - domowa zapakowana. Może nie tak, jak sobie tego życzyłam - zabrakło "materiału", ale dało radę upchnąć. I nawet nogą nie trzeba było dopychać, a R. na razie nie będzie musiał sprawdzać nikogo nowego. Damy radę:) - mężowe "Jakoś to będzie" nie ma na mnie destrukcyjnego wpływu.

Mogę wyruszać na kolejne spotkania z Demonami Przygody:) Jestem gotowa:)

A wszystko w ciągu kilku ostatnich dni.

czwartek, 4 marca 2010

Podróż bohatera wg Diltsa i Gilligana


Etapy Podróży Bohatera 

wg Roberta Diltsa i Steva Gilligana


1.    Otrzymanie wezwania.
2.    Przyjęcie wezwania.
3.    Przekroczenie progu.
4.    Odnalezienie opiekunów i mentorów.
5.    W obliczu prób.
6.    Transformacja demona.
7.    Ukończenie zadania.
8.    Powrót do domu.


A jak mnie to dotyczy? Zostałam wezwana. Ale nie było tak, jak w bajkach (wewnętrzny głos RZECZE...). Spotkanie, cisza, spotkanie, kolejne, kolejne i decyzja. A za nią przyjęcie wezwania. I jak to u bohatera - natychmiast pojawiły się Demony, które odwodzą, przeszkadzają, szepczą, umniejszają ... 

Moim Pierwszym Demonem jest moja rodzina - i nie mam tu nic negatywnego na myśli. Posługując się poetyką podróży, widzę ją jako pewien zasób, który muszę z sobą zabrać. Jeśli przetransformuję Demona w praktyczne i poręczne w podróży paczki, przeżyję ją intensywnie i ciekawie. Na razie mój Demon składa się z pracujących i niezmotoryzowanych babć, dwójki dzieci, które wymagają miłości, uwagi i bezpieczeństwa, psa z jego naturalną fizjologią. Do tego element dziecięcy transformuje w kierunku szkoły, która żąda maksimum czasu i oddania, oddalonych od domu zajęć karate, w których R. jest naprawdę dobry. 

Kolejny Demon to R. zapał do sprawdzania wszystkiego, co nowe i każdego, kogo nie zna. I nie są to dziecinne próbowania, ale sprytne i inteligentne próby złamania przeciwnika, złapania go na kłamstwie czy na braku umiejętności. Jako czterolatkowi dała radę tylko zaprzyjaźniona z rodziną nauczycielka - ale ona teraz dorabia do emerytury, opiekując się niemieckimi staruszkami. "Zwyczajne" nianie po miesiącu odchodziły lub żądały podwyżki. 

Trzeci Demon to mężowe "jakoś sobie poradzimy". Niewątpliwie związane z Pierwszym Damonem, ale dotyka mnie osobno, więc je zaznaczam. Na razie próby przekonania, że taka formuła działania mnie nie interesuje, mają marny efekt. Pewnie czar pomoże - tylko jaki?

I teraz, jak w dramacie, powinno być histeryczne bieganie w kółko z lamentem: co ja mam zrobić?! co ja mam zrobić?! nie dam rady?! nie dam rady?! Na szczęście ten etap mam już za sobą i wiem, że życie niczego nie daje. Trzeba z niego wziąć samemu to, co potrzebne - i tak to zrobię. Teraz sprawdzam zasoby:) W przeciwnym razie zawrócę na granicy i zostanę jeszcze kilka lat w swojej wiosce;) [ to nawiązanie do artykułu]. A zdaje się, że tego nie chcę. Wolę do niej wrócić jako bohater:)


wtorek, 2 marca 2010

Subiektywnie o odchudzaniu:)

Wczoraj skorzystałam z czasu jaki miałam w Wawie - bez dzieci, bez męża... bez pieniędzy... i zajrzałam do Galerii Handlowej. Co tam robi tyle ludzi w ciągu dnia? Nie pracują? Nie uczą się?

Ależ miałam frajdę mierzyć, oglądać, wybierać, przepatrywać. I wszystko w rozmiarach dostępnych:) Sporo mniejszych od XLN:) Byłam nawet w sklepach, do których wcześniej nie miałam po co wchodzić - i było mi baaaaardzo miło:)

A subiektywnie dzielę się wrażeniem, że schudnąć to jedno, ale utrzymać wagę to coś zupełnie innego. U mnie jest tak, że zmieniłam styl odżywiania się, uważam na kompulsy i ruszam się regularnie. Nie pilnuję konkretnej diety, ale raczej trzymam się świadomego jedzenia - tylko do momentu nasycenia. A efekty? Na razie się nie przejmuję, ale cały czas chudnę. Nie widzę tego po wadze, ale po ubraniach, które dopiero co kupione, w krótkim czasie zjeżdżają ze mnie. I wtedy znowu muszę na zakupy. WOW:)

Dobrze mi z tym sukcesem:)

P.S. Powinnam sprawić sobie szelki:)

niedziela, 28 lutego 2010

Terientiew/Wojewódzki

W "Twoim Stylu" wywiad z Niną Terientiew.
TS: Dlaczego nie chciała Pani w Dwójce Kuby Wojewódzkiego?
NT: W 2001 roku poprowadził w Dwójce przez chwilę teleturniej "Pół żartem, pół serial", ale nie rzucił ani mnie, ani widzów na kolana. Po kilku latach zobaczyłam go jako jurora Idola w Polsacie. Odnalazł swoją drogę. Zadziwiło mnie jak to możliwe, że przeciętny prowadzący, którego nawet nie zapamiętałam, aż tak się zmienił. Żałuję, że gdy przyszłam do Polsatu, Kuby już tam nie było.

Hmm, czyli można w ciągu życia dojrzeć do spektakularnej zmiany - takiej, że "rodzony szef" nie pozna:P

środa, 24 lutego 2010

Żyję tu i teraz

Czekając u dentysty na swoją kolej trafiłam na taki artykuł: http://www.magazyntrendy.pl/podglad.php?id=31&kategoria=wywiad. Nie zdążyłam go doczytać, więc znalazłam w necie... i mam. Spodobało mi się podejście pani Braunek (podobno znana aktorka kiedyś, szkoda, że zupełnie jej nie kojarzę) do życia. Jak ktoś ciekawy, to może przeczytać artykuł, niżej moje skojarzenia. 
- spojrzenie (zdjęcie, TV) - absolutnie wolne
- podejście do życia - absolutnie wolne
- miłość do siebie - absolutna 
- pasja, rys indywidualny, cele - warte przyjrzenia się.

Dlaczego zwróciłam uwagę na ten wywiad i na tę kobietę? Zaczęło się od tytułu. Potem kilka zdań o poszukiwaniu celu, pasji, osiąganiu wolności osobistej. I to było to. Zachwyciła mnie równowaga, jaką posiada w sobie bohaterka wywiadu i .... ja też tyle chcę. I wiecie co? Mam jej wystarczająco. Żeby realizować swoje cele, bo za równowagą przyszły MOJE WŁASNE PRAGNIENIA. Do tej pory także były, ale przykurzone nieco strachem, przez to jakieś obce. A teraz... ledwo powstrzymuję się przed wyjazdem do składu budowlanego, żeby kupić cegłę na ten mój wymarzony dom... Oj, jaką mam chęć zbudować dom... Nawet teraz jak to piszę, to palce biegają niecierpliwie po klawiaturze. A tych planów i celów jest jeszcze więcej i samo ich posiadanie jest inspirujące i motywujące do działania...

A piszę o tym tutaj, bo znowu mam sukces. Czuję, że wreszcie wyrzuciłam szóstkę i jestem w grze. Nie wiem jeszcze, co to za gra, ale w ciągu ostatnich tygodni poznałam jej zasady. Wystarczy..., a Pani Braunek będzie moim guru. Zrealizowała swoje cele, poświęciła się pozytywnej sprawie i jest szczęśliwa. A do tego, pokazując się przed publicznością, udowadnia, że szczęście to nie tylko pęd i pieniądze, ale spokojne i konsekwentne realizowanie SWOICH planów.

wtorek, 23 lutego 2010

Otwartość i refleksyjność - moje i tylko moje

Och, ostatnio zapodziałam gdzieś energię do pisania bloga:P Piszę co innego:P Na razie mam tylko 15 stron, ale ileż to pracy... Wiedziałam, że to jak orka na ugorze, ale dopóki się za to nią nie zabrałam, wiedza była tylko teoretyczna. A teraz już nie. Tak więc moi bohaterowie dopiero się poznali ... i nie wiem, co będzie z nimi dalej.. i bardzo mnie to ciekawi:...) Zakładam - i mówię o tym głośno - że do końca maja napiszę całość, włącznie z korektą:)

A teraz to, co na bieżąco. Wróciłam ze szkolenia z przywództwa. Poznałam wielu ciekawych ludzi i po raz kolejny przekonałam się, że warto wyjść z domu. Dla wszystkich chyba jest jasne, że skrytykować mogę szkolenie bez problemu :P. Ale to nie teraz:)  Znalazłam w jego trakcie kilka punktów, które były dla mnie nowe i odkrywcze (dziękuję trenerce Katarzynie Siewierskiej). Nazywam je OTWARTOŚĆ i REFLEKSYJNOŚĆ. Po zrobieniu bardzo mądrych i wyjątkowo ważnych testów psychologicznych dostałam odpowiedź na pytanie, które nurtuje mnie od pewnego czasu: dlaczego dostaję ciągle po d... - zawodowo i prywatnie. Odpowiedź: bo jestem otwarta: na ludzi, wydarzenia, słowa; bo chętnie drążę tematy, jestem ciekawa, lubię się uczyć, łatwo i szybko się odkrywam, zbyt szybko skracam relację...

Refleksyjność to nazwa stylu działania i zarządzania, w którym rzekomo celuję - zgadzam się. Obśmiałam się, w pierwszej chwili załamana takim wynikiem. Poszłam na szkolenie z wielką chęcią nauczenia się przywództwa w stylu dyrektywnym, a nie zostawienia tematu takim, jaki jest. Po przeczytaniu instrukcji  pod testem okazało się, że jest to najbardziej rzadki styl działania/zarządzania i oczywiście niezbyt chętnie oczekiwany w organizacjach:( Nakierowany na współpracę, dawanie dużej autonomii pracownikom i współpracownikom. Zgodnie z tym wynikiem, skuteczniej będę zarządzać w miejscach, gdzie pracuje się z mądrymi ludźmi - to już mam - ale styl ten nie wyklucza łatwości świadomego stosowania innych sposobów, włącznie z dyrektywnym, w innych miejscach. I to mnie najbardziej cieszy. WOW

Sukcesy?
Wiedza, pewność i poczucie bezpieczeństwa, że mogę robić swoje - po swojemu. 
Dobra inwestycja - bo w wiedzę i umiejętności. 
Chwilę oderwałam się od spraw domowych, w hotelu pod Warszawą.
Rozwijają się wątki ciekawej współpracy - ale o tym wtedy, gdy będzie sukces:)


czwartek, 11 lutego 2010

Czyżby odwilż?


Napisali tu, że idzie ku lepszemu:) A i mnie w styczniu zatliła się myśl, że warto by kogoś posadzić na telefonie, żeby dzwonił i zbierał z rynku informacje na temat potrzeb szkoleniowych. A do tego mógłby w międzyczasie "podrywać mnie" intelektualnie, bo z pustelniczego myślenia niewiele jest skuteczności. Tego mi najbardziej brakuje i nie wiem, jak zamknięci w jaskiniach filozofowie dochodzili do swoich mądrości. Przypuszczam, że głód i pragnienie wywoływały te karkołomne i arcyważna wizje... 

Cóż, ja maluczki człowiek jestem, bez nałogów, z dużym uwielbieniem do smacznej i lekkiej kuchni - objawienia na mnie nie spłyną. Samotna jazda po krainie biznesu też niezbyt mnie inspiruje, a do tego niepotrzebnie wydłuża czas dochodzenia do ważnych wniosków:(

Potrzebuję wsparcia intelektualnego. Serdecznie zapraszam:)

wtorek, 9 lutego 2010

Najprostsze jest najlepsze

To naturalnie nic nowego, tylko taką refleksję mam po dzisiejszej wyprawie na sanki z chłopakami, gdzie z braku wystarczającej (dla dwóch) liczby akcesoriów do zjeżdżania, korzystaliśmy z worka na śmieci z poduszką w środku. Dzieci przyzwyczajone, że wszystko musi być ze sklepu, nawet na niego nie spojrzały. Dopiero gdy ja popędziłam z siłą... wodospadu, to się przekonały:)

Dlaczego o tym piszę? Bo pracując, wymyślając i ciągle działając, by ulepszyć swój produkt, markę, pracę itp. zapominamy, że najprostsze jest najlepsze. 

niedziela, 7 lutego 2010

Czas Odmawiania - dowód skuteczności coachingu

"Prawiek i inne czasy" Olgi Tokarczuk to moja ulubiona książka. Mogę ją czytać ciągle i mi się nie nudzi. Jest tam tyle magicznych i niepowtarzalnych scen, że zapiera dech w piersiach. Szczególnie podoba mi się koncepcja czasu, który jak młynek miele, miele, miele, miele... Kto nie czytał - polecam, bo warto...

Ale ja nie o tym. Kolejne części (rozdziały) książki nazwane zostały bardzo charakterystycznie: Czas CZYJŚ (tu imię bohatera). I ja, gdy zebrałam w garść ostatnie wydarzenia, zdecydowanie dostrzegłam, że przechodzę coś w rodzaju CZASU ODMAWIANIA. Spotykam na swojej drodze różnych ludzi, staję przed różnymi propozycjami i oceniam. A końcowy wynik jest częściej na "nie". Zastanowiło mnie to w kontekście dzisiejszego spotkania, takiego trochę prywatnego, trochę zawodowego. Zadałam sobie znane z coachingu pytania: dlaczego pojawiło się dzisiaj? czy jest dla mnie? co mi powiedziało? co mi dało? czy tego potrzebuję?

W gruncie rzeczy rozmawialiśmy o procesach, z których wyrosłam (show i dobre oceny w arkuszach). Wiem, że nie są dla mnie. Ale z drugiej strony, nie znam tej nowej przynęty. Może ja niepotrzebnie zakładam, że pod nią znajduje się nieprzyjemny haczyk? Podobno ryba nim złapie robaka zabija go ogonem i zabiera nieco dalej, by zjeść w spokoju. To dobra strategia, bo przy pustym haczyku zostają wtedy gapy...

Sukcesem będzie to, że w procesie coachingu (2 sesje) nauczyłam się słuchać siebie, określać potrzeby i iść za tym, co ma DLA MNIE znaczenie. Wcześniej byłam jak sroka, brałam to, co mi wpadło w ręce i pędziłam do gniazda, nie sprawdzając. To jest realny dowód skuteczności procesu, w którym uczestniczę - i to już na samym jego początku.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Cykle życia, a praca zawodowa

Sporo myślę o swoim pomyśle, odnośnie szkoleń specjalnych. Szukając w necie ludzi, którzy robią różne ciekawe rzeczy, publikacji i książek, które wniosą coś nowego do pomysłu, trafiłam na następującą pozycję: http://www.ohpdlaszkoly.pl/pub/dok/3a4a25b3e33ee093ebee4d1a1faed953/mlodziez.pdf
To niezwykle naukowa praca, a co za tym idzie, zupełnie nieprzydatna na rynku. Po co komu wiedza: jaki wizerunek pracownika wyłania się z ogłoszeń prasowych, albo tabelki i wykresy mówiące o zgodności wybranego kierunku studiów z aspiracjami (marzeniami) zawodowymi. Przypuszczam, że mają one znaczenie tylko dla autorów, którzy błysnęli przed kolegami naukowcami wnikliwością, a może i nowatorstwem podjęcia tematu. Szczegóły zostawiam tylko zainteresowanym:) 

To na co zwróciłam uwagę, a nawet wzruszyłam się starannością autorów, to dosyć wiarygodny (moim zdaniem) opis aspiracji zawodowych, czy tendencji do podejmowania różnorakich działań, w zależności od wieku. I oto, na stronach 41-47 znalazłam jasne wytłumaczenie, dlaczego mając lat 30 chcę wszystko zmienić, nadać swojemu życiu nową wartość, i w dalszej kolejności (po 32 roku życia), ustalić plan i zakorzenić się w życiu na dobre... I teraz mam kłopot, by spojrzeć w lustro. Tyle lat żyłam w przekonaniu, że jestem osobna, indywidualna, żyję wbrew trendom, wykazuję się społecznym nieprzystosowaniem, a tu... taka nieprzyjemna niespodzianka... A na poważnie, to warto zerknąć w ten tekst, by sprawdzić, co jeszcze przed nami.

Sukcesem jest to, że przestałam bezkrytycznie patrzeć na autorytety podparte tytułami naukowymi. A kiedyś nie umiałam się im oprzeć.
Nie wiem czy sukcesem jest tkwienie w standardzie społecznym, ale tak sobie myślę, że skoro ten standard przewiduje, że będzie sukces, to czemu nie objąć go już teraz tą kategorią:)

niedziela, 31 stycznia 2010

Co zobaczyłam, gdy wyjrzałam z tekturowego pudełka, w którym mieszkam...

Trwało nieco nim przeczytałam "Transurfing" Vadima Zelanda. Książkę naturalnie poleciła mi Kasia przy okazji jakiejś rozmowy o powielaniu błędów. Jeszcze nie wszystko do mnie dotarło, bo lekturę skończyłam dzisiaj, ale zachwyciło mnie podejście autora do świata. Zwyczajne, proste i ludzkie, a jednak inteligentne i pełne miłości. A do tego ładny, normalny język. To akurat kwestia tłumacza, ale ten przecież ma za zadanie oddać klimat oryginału. To co najprostsze jest najpiękniejsze - kolejny raz to potwierdzam:) 

Sama książka interesująco omawia zagadnienia związane z życiowymi wyborami i postawami. Dotyka wielu trudnych i niewytłumaczalnych kwestii związanych z uporczywym tkwieniem w strefie komfortu, czy tendencją do projektowania się na określone wydarzenia. To co ważne, to podkreślenie ważności koncentrowania się na odczuciach przy podejmowaniu decyzji. Autor zachęca do rozpoznania tej formy komunikowania się ze sobą, a ja idę za tą jego myślą. Znam korzyści, jakie za sobą niesie (mimo zdecydowanych braków) i chcę rozwijać tę umiejętność. Autor podkreśla, że nauczenie się korzystania z tej swojej wewnętrznej wiedzy zwolni umysł, który będzie mógł zająć się wtedy poważnymi sprawami, a to już jest wyższy stopień wtajemniczenia w dostrzeganie możliwości jakie daje świat i, po prostu, brania ich dla siebie.

Jak dla mnie, książka na poziomie "WOW", bo pokazała mi, na razie przez niewielki otwór ciasnego i ciepłego tekturowego pudełka, w jakim się sama zamknęłam, w którym miejscu własnego życia jestem. To ciekawe doświadczenie zajrzeć głęboko, pod skórę, do własnych emocji. Przypuszczam, że mojego entuzjazmu nie podzielą koledzy informatycy, którzy podczytują tego bloga (;P), trwale i od wielu lat zamknięci "w swoich głowach", ale może jednak odważą się i zechcą przeżyć przygodę z tą książką. Mam ją na stoliku obok łóżka... i zachęcam...

czwartek, 28 stycznia 2010

Polowanie na Rysia

Od pewnego czasu obserwuję funkcjonowanie starszego syna w szkole (7 lat, "ta pierwsza klasa" - zreformowana). Czytanie - super, pisanie - nieźle, matematyka - super, odrabianie lekcji - nuda, religia - super, angielski - nie wiadomo, o co chodzi, kontakty interpersonalne - super, super, super... Właśnie podsumowanie semestru, a mnie się włos na głowie zjeżył, bo dziecko wyjątkowo sobie radzi z obchodzeniem luk szkolnych. Z wszystkim sobie radzi, włącznie z bocznymi korytarzami, nudnymi apelami i niechęcią do ćwiczenia na korytarzu. Dzisiaj poruszyłam pół szkoły (świetlica - 3 panie, klasa - 1 Pani, kuchnia - 1 Pani), żeby dziecko doprowadzić na obiad, który umiejętnie omija korzystając z owych luk: Pani nie może sprowadzić na dół, bo odpowiada za cały korytarz, druga nie może po niego pójść, bo odpowiada za całą świetlicę, trzecia musi wydawać obiady, więc też nie będzie po niego biegać, a dziecko z kolegami, gdzieś między piętrami rżnie w karty (Bakugan). Obiad w końcu zjadł, bo został W TRAKCIE APELU wyłowiony z tłumu i doprowadzony (chyba siłą) do stołówki, w której naturalnie było już po obiedzie. Do tego Panie świetliczanki zaglądały w talerz, czy na pewno zjada... Nie dość, że udało mu się ominąć nudny apel, to jeszcze zwrócił na siebie uwagę połowy szkoły i całej kuchni. Taki sukces... I pomyśleć, że to moje własne dziecko, ledwo z pieluch wyjęte i jeszcze nie odchowane... Co będzie za rok, za pięć lat, za dziesięć? Na razie Panie w szkole nie wierzą w Ryśkowe szczególne umiejętności wykręcania numerów, ale czuję, że będę częstym gościem w tym zacnym gmachu:P

wtorek, 26 stycznia 2010

Metoda sprzedaży wg Sandlera

W tej książce o sprzedaży, co się nią chwaliłam nie tak dawno sporo ciekawych tematów. Przeczytałam ją od dechy do dechy, bo: 1. dobrze napisana; 2. wreszcie ktoś normalny podszedł do procesu sprzedaży i napisał, że sprzedaż nie jest inspirująca i pociągająca, ale że jest ciężką pracą z Klientami, którzy nie szanują czasu sprzedawcy, a nawet kłamią.
Niby nic twórczego - każdy, kto trochę w sprzedaży pracował, wszystko to wie, ale powiedzenie głośno o tym, że nie trzeba klientowi ciągle włazić w d. dla mnie jest bardzo ważne. Godzenie się na niemiłe przyjęcie, to jak zgoda na wylewanie wiadra pomyj na siebie. Lepiej jest skoncentrować energię na znalezieniu nowego - zdrowszego Klienta niż pieścić tego, który nie chce być pieszczony. No chyba, że robi zakupy...ale to już inna  kwestia - wchodzimy tu w proces specjalnej gry z Klientem, którą trzeba umieć przewidzieć i w nią wygrać

Autor dał też sprzedawcy swobodę w znajdowaniu skutecznych środków sprzedażowych: skoro działa na Klienta jakiś mechanizm - to go używaj, zrób jednak wszystko, by Klient nie czuł się manipulowany, bo wtedy anuluje zamówienie.

Do tego dodam jeszcze, że poruszono ciekawy aspekt pracy sprzedawcy związany z jego osobowością, zdolnością do uczenia się, zarządzania swoim czasem i szeroko rozumianą motywacją, tutaj zinterpretowaną jako nastawienie. I znowu powiem, że to nic nowego, każdy sprzedawca to wie. Niestety nie każdy rozumie procesy, które zachodzą w jego wnętrzu i fajnie, że ktoś to opisał - nawet dosyć precyzyjnie. Dla mnie to ciekawe doświadczenie, bo w sprzedaży nie mam spektakularnych sukcesów - teraz wiem dlaczego i co mogę zmienić. Pewnie sprzedawca z sukcesami obśmieje książkę, ale dla tych, których niepokoi to, że robią coś jak wszyscy i jednak nie wychodzi, to będzie coś dobrego.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Historie marek

Znalazłam na stronie www.brief.pl taką publikację. Jak to się dzieje, że jedne marki mają wspaniałe wejście i przechodzą do historii natychmiast, a inne budują swój wizerunek cierpliwie przez dziesięciolecia, borykając się po drodze z trzęsieniami ziemi i burzami?

Z tej publikacji, bądź co bądź, marketingowej, dla marki Monika Kurdej wnoszę:
- konsekwentne realizowanie strategii rozwoju,włącznie z planami marketingowymi, promocyjnymi, a także akcjami wizerunkowymi;
- tworzenie nowych, niejednokrotnie awangardowych projektów; w moim przypadku powinna być to energia i siła do kreowania tendencji na rynku szkoleń; tych mi nieco ostatnio brakuje, ale przypuszczam, że da radę to zmienić;
- ciągłe myślenie o czasach przyszłych;

I przyszło mi do głowy, by stworzyć historię własnej marki - na dzień dzisiejszy. W końcu jestem ponad 30 lat na rynku:)

piątek, 22 stycznia 2010

Moje okropne spowalniacze

Po wczorajszym coachingu została w mi głowie wizja balonu, który czeka na mnie pod balkonem, tak że mogę wspiąć się tylko na balustradę i jednym susem znaleźć się w innej rzeczywistości. I tej wizji nie umiałam do końca sobie wyjaśnić, a Kasia nie pomagała :P Ten balon niesie mnie cichutko nad morzem, nad chmurami, w jedyne takie miejsce na ziemi: do przytulnej, niewielkiej zatoki nad lazurowym morzem, na ciepły, złoty piaseczek, w cień palmy i różowych rododendronów, w szum morza, w ciepło słońca, w nicniemuszenie... I ten balon, i ta zatoka pojawiają się u mnie, gdy robi się trudno... i ja z nich korzystam... bardzo chętnie opóźniając decyzje, wybory, wymyślając brak kompetencji, umiejętności i doświadczenia, zamawiając coraz to nowe książki, bez których będę głupsza niż jestem...
A jak już wracam z tego mojego morza, z tych gorących piasków, z cieni palm i rododendronów... jak tylko robi się trudno znowu wskakuję do tego balonu... To moje okropne spowalniacze, moje "nic nie muszę" albo "teraz nie chcę".




Zapisuję tutaj, bo teraz właśnie głośno sobie mówię, że CZĘSTO UCIEKAM i sukcesem będzie raczej wskoczenie do balonu w nagrodę, a nie zamiast nagrody... Ładnie to nazwałam...

Na rozgrzewkę...

Nie chodzi mi o podniesienie temperatury - mimo, że mróz za oknem. Chcę rozgrzać palce i głowę przed pisaniem, które mam założone na najbliższe dwa tygodnie...

Dotarłam do kolejnej ciekawej książki o sprzedaży. Ostatnio szukanie wiedzy, szczególnie na temat sprzedaży, to moje hobby: szukam, bo lubię, bo chcę wiedzieć, co w trawie piszczy, bo szukam inspiracji na szkolenie, bo szukam ciekawych autorów/trenerów... I trafiłam na metodę Sandlera. Na razie za mną wstęp, i wydaje się być to tym, czego szukam. Za mną doświadczenia takie, jak opisuje autor: zimne telefony, stres, niska samoocena, więc coraz mniejsza efektywność. Znam podstawową zasadę, żeby działać inaczej niż inni na rynku - ale inaczej, to znaczy jak? Autorzy poradników podają ZAWSZE złote recepty, a tę przecież każdy sam musi znaleźć... Mam też takie doświadczenie, że zleceniodawca niechętnie patrzył na innowacyjne pomysły (zdanie: "Wy nie jesteście od wymyślania" powiesiłam jako wielką naukę życiową, po wewnętrznej stronie drzwi szafy - żeby pamiętać, jak nie należy postępować z ludźmi, z którymi pracuję/współpracuję).  Wymyślenie czegoś od zera jest trudne, czasochłonne - ale się opłaci...

Acha, jeszcze dwa słowa o księgarni Merlin - należą im się słowa uznania za tempo pracy, zasoby, pomysł, wzorową dystrybucję, ale książkę przysłali naprawdę wyjątkowo szybko... Kupuję od nich od kilku lat i ani razu się nie zawiodłam:)

środa, 20 stycznia 2010

Przerwa w pisaniu

Pies drzemie na kolanach i coś mu się śni... Chrapie... Kręci nosem...
Grzeje mnie...

Trzeci rozdział skończony - wygląda na to, że trzyma się kupy...

Bohaterowie - jak w najlepszych opracowaniach Głowińskiego, które znam ze studiów - zaczynają żyć własnym życiem, a ja ich próbuję ułapić "piórem" i zatrzymać na moment.

To mi się podoba !!! :)

wtorek, 19 stycznia 2010

Działam, nie odkładam...

Po pierwsze, mam już półtora rozdziału książki:) Na razie wersja mocno robocza i daje mi obraz pracy, jaką pisarze wkładają, by zrealizować w sposób spójny i konsekwentny swoją historię. I o ile wydawało mi się wcześniej: "cóż dla mnie łatwiejszego", to już na początku pracy wiem, że jest to kawał ciężkiej roboty... Nic dziwnego, że najbardziej znani literaci kończyli żywot wcześnie, w nałogach i stanach depresyjnych... Ale w sumie bawi mnie ta praca i czuję, że będzie mnie trzymać przy życiu w trudnych chwilach...a może przemieni się w nową pasję... Na razie daje mi możliwość rozwiązania niektórych własnych kłopotów po swojemu:P i spojrzenia na nie z dystansem. Sukcesem niech będzie to, że działam w sferze, którą odkładałam na bok od baaaaaardzo dawna.

Po drugie, byłam na zakupach:) W związku z tym, że sporo kilogramów zrzuciłam, pracuję w domu i nie specjalnie spotykam się z ludźmi, moja szafa stała się zbiorem różnych ciekawostek (tshirty, koszule w poprzednich rozmiarach, 3 pary dresów i jedne spodnie w kant, za duża marynarka, za duża tunika, dwa zestawy właściwe, ale za to letnie). Tak więc wybrałam się i już... O jak przyjemnie znajdować na wieszakach normalne ubrania... jak miło wybierać: nie, to mi się nie podoba, wolę to... A dodatkowo przypomniałam sobie jaka to przyjemność nosi krótkie spódnice, nawet zimą...

piątek, 15 stycznia 2010

Kiedy ostatnio przeglądaliście swoje CV?

Kiedy ostatnio przeglądaliście swoje CV? Albo kiedy ostatnio je odświeżaliście? Ciekawi mnie, co po latach sądzicie o swojej drodze zawodowej, albo jak z perspektywy dzisiejszej widzicie poprzednie miejsca pracy, jak oceniacie swoich byłych szefów, kolegów, obowiązki? Czy jesteście w stanie się z nimi spotkać, np. na bankiecie, albo na szkoleniu...

Ja zrobiłam coś takiego dopiero co... Pomyślałam, że skoro szukając ekipy ciekawych ludzi, wymagam od nich przedstawienia swoich osiągnięć i doświadczeń, to wypada, żebym sama też podsumowała swoją drogę zawodową (oczywiście natychmiast okazało się, że akurat potrzebne jest aktualne CV - moje zdanie na temat GOTOWOŚCI już znacie:P). I prawdę mówiąc szczęka mi opadła. Nie żebym miała jakieś spektakularne osiągnięcia - mam zwyczajne, ludzkie... Ale gdyby 10 lat temu, ktoś powiedziałby mi, gdzie będę dzisiaj, to  bym mu nie uwierzyła. Byłam wtedy zalęknioną młodą dziewczyną, nie stawiałam sobie wygórowanych celów, ale ciągle próbowałam, jakby w jakimś niepokoju, czy przekonaniu, że nie jestem na swojej ścieżce...
Dzisiaj inaczej patrzę na świat, i okazuje się, że te 10 lat, które zobaczyłam w swoim CV,  to dla mnie bardzo twórczy i aktywny okres. Pełen oczywiście porażek, konfliktów, błędów, ale każdy z nich to krok naprzód, o poziom wyżej. A już przygoda z Martą (szczegóły innym razem), to majstersztyk edukacyjny... i o tym, to na pewno będzie książka (jestem gotowa w niej nawet zabić!!!)

Jak to podsumować? No jednak sukces... ciągle sukces:)

wtorek, 12 stycznia 2010

Mały traktat o gotowosci ... ;)

Chcę się czymś pochwalić... 

Otóż, w moim myśleniu o budżecie domowym i budżecie Firmy pojawił się wątek dotyczący wzięcia jakiejś chałtury. Odezwałam się tu i tam, przypomniałam sobie i innym, co robiłam wcześniej, stanęłam w gotowości wobec czegoś nowego i ... przyszło do mnie COŚ (Ciekawa Możliwość). Zupełnie nieoczekiwana i nieco przerażająca, bo prawdopodobne, że wymagająca ode mnie porzucenia zawodowej i prywatnej wolności. Wierzę w to, że nie ma w życiu przypadków, i że dotarło TO do mnie wtedy, kiedy było potrzebne - ale dreszcz mnie przeszedł, gdy sobie uświadomiłam, co się stało. Jesteśmy tak płytko w świecie umieszczeni, ledwo, ledwo koniuszkami palców dotykamy spraw ważnych, że nie mamy pojęcia, jaka energia sprawcza jest w nas (lub koło nas) i działa. Równie skuteczna, albo jeszcze bardziej, niż Bank czy Urząd Skarbowy.
Przypomniał mi się film animowany "Horton słyszy Ktosia". Działanie bohatera wydawało się nie bardzo poważne, ale jakież miało konsekwencje:)

Umieszczam tę informację tu, w moim Wielkim Dzienniku Sukcesu, bo czuję, że z wewnętrznej gotowości na COŚ wyniknęła interesująca sytuacja. Czy da się ją bezpośrednio przekuć na sukces finansowy, bo taki mi potrzebny - nie wiem. Natomiast umiejętność dojrzenia tego, że niewiele wiemy o sobie i swojej mocy wynika dla mnie bardzo wiele...

sobota, 9 stycznia 2010

Dotknęłam sukcesu...

Spotkałam dzisiaj osobę, która mi zaimponowała - czego się nie dotknie zamienia w złoto:) Dosłownie: jedno przedsiębiorstwo, drugie przedsiębiorstwo, sukcesy w sprzedaży, a obecnie zadowalająca praca. Piszę o tym, bo wszystkie moje próby przedsiębrania nie przynoszą spektakularnych rezultatów. Zaczęłam już myśleć o byle jakim handlu, na polówce w Falenicy, żeby mieć wymierny sukces:) Czy to ja zbyt niecierpliwa jestem? A może znowu jestem na nie swojej drodze? Może znowu pomyliłam kierunki, albo cudze plany wzięłam za swoje?... Nie, to nie to. Zdecydowanie moim marzeniem i planem na najbliższe dziesięciolecie jest postawienie i rozbujanie firmy szkoleniowej. A więc, o co chodzi? Wiedza miesza mi się z uczuciami, oczekiwania z rzeczywistością, a wymierne efekty (ujemne) widzę tylko księgując wydatki. Do tego mam poczucie, że własna działalność - jak czarna dziura - wchłania każdą ilość pieniędzy... Piszę o tym, bo zadziwiona jestem łatwością, z jaką niektóre osoby osiągają przekraczające ich oczekiwania rezultaty. To fajne i straszne zarazem. Straszne, że mnie to dziwi, fajne, że mnie motywuje:)

Zdopingowało mnie to spotkanie. Ostatnie pół roku było zmaganiem się z tym, co przychodzi łatwo: strona internetowa, grafika, marketing sieciowy obserwowanie branży. Przede mną trudniejsze działania: skupienie wokół siebie wspaniałych ludzi i znalezienie tematu, który będę mogła sprzedawać (już). Z dzisiejszego spotkania wynika (to, co wiedziałam, ale było obok mnie), że sukces jest wypadkową konsekwentnego działania, determinacji, jasnego wytyczania celów i cierpliwości. Dotknęłam tego wreszcie:) Nie wiem jeszcze, jak w praktyce zrealizuję plany, ale przypuszczam, że tak zwyczajnie - krok po kroku.

czwartek, 7 stycznia 2010

Odkryłam największy sekret ludzkości...

W tej chwili właśnie buduję właściwą koncepcję tego co chcę u siebie w firmie widzieć na szkoleniach. Na zielonej kartce przede mną mrowią się tematy, zagadnienia a także nazwiska osób, które mnie kiedyś zachwyciły, zainspirowały, zainteresowały. Trafiam na profesjonalne strony trenerów, czytam ich blogi i zastanawiam się w którym miejscu Biznesowego Łańcucha Pokarmowego jestem. To nawiązanie do wpisu Pana Sidewicza (nigdy go nie widziałam w pracy, a trafiłam na jego bloga "po nitce" powiązań), który stwierdził, że jak ma się w domu książki, to się jest wyżej (w sensie ten zjadający), a jak duży telewizor - to niżej (w sensie zjadany). Połechtało mnie to mile (w sypialni stoi ogromny regał z książkami, w piwnicy zapełniają się regały wydawnictwami, do których dawno nikt nie sięgał, u dzieci cała ściana przygód Karola, Mikołaja, Plastusia, Krasnoludków a nawet Sierotki Marysi), ale zaraz spanikowałam. Przecież my w salonie mamy duży telewizor...

Na szczęście oprócz telewizora mamy też trochę oleju w głowach i parę lat doświadczeń za sobą, żeby wiedzieć, że nie warto wystawiać o ludziach pochopnych opinii. Człowiek ma taką tajemniczą zdolność, do czerpania wiedzy ze wszystkiego co doświadcza. Śmiem twierdzić, że niektórzy gotowi są doświadczać więcej  i dlatego znajdują się wyżej w tym łańcuchu pokarmowym, o którym mowa. Zakładam, że nie ma znaczenia organizacja w jakiej się znajdują. W każdej bowiem sytuacji będą mieli więcej doświadczeń niż ci, którzy takiej gotowości nie mają.

W takim razie, gdzie ja się znajduję? Mam książki i telewizor, mam też rower i samochód, mam psa i rybki - i daje się z tymi pozornie różnymi atrybutami zgodnie żyć. Nie trzeba szufladkować świata na zły i dobry, ale dopasować się do niego, czerpać z doświadczeń, wyznaczać cele i je realizować. Oby skutecznie, bo  człowiek miewa kłopoty z motywowaniem samego siebie. I to jest zdaje się jest największa ludzka słabość.

wtorek, 5 stycznia 2010

Błękitny ocean

Wróciłam do książki po długim czasie. Teraz już jako praktyk oceniam, że jest napisana sprawnie i czytelnie. To co dla mnie dzisiaj ważne - a ważne jest o tyle, że działam w warunkach bardzo dużej konkurencji - to umiejętne posłużenie się doświadczeniem autora, by znaleźć własną niszę. To, co dzieje się teraz, nie zadawala mnie - stąd poszukiwania. Zaintrygował mnie - choć nie jest to nic nowego, jak już się wgłębić w temat - brak konieczności dostosowywania się. Obserwowane przeze mnie trendy w innych branżach (samochody, ubrania, nieruchomości) pokazują, że panuje tendencja do przystosowywania się. Kluczem rzekomego sukcesu ma być, w przypadku szukania błękitnego oceanu, koncentracja na obserwowaniu rzeczywistości (trendów, konkurencji) i tworzenie innowacji.
I ja to robię - bez tej grubej książki - tylko żadne oświecenie jakoś na mnie nie spływa:) Pech...

Refleksję mam następującą - robić swoje, działać, obserwować, a jak przyjdzie odpowiedni moment, myśl, pomysł, natychmiast łapać byka za rogi. I tak się składa, że pomysłów w głowie mam wiele - zbyt wiele, żeby je móc wszystkie zrealizować...

Oj, naprawdę napiszę książkę o tym, jak człowiek głupi jest i siebie nie słucha, tylko czyta fachowców i sobie w głowie miesza:)

poniedziałek, 4 stycznia 2010

2010 postanowienia - 2009 podsumowanie

Zacznę od drugiego: skok w przepaść i sukces. Oglądałam "Avatar" i ten moment, kiedy bohater skacze, by znaleźć się na grzbiecie straszliwego smoka do mnie przemawia. Osobiście odebrałam tę scenę i przełożyłam ją na moje kiełznanie materii firmowej. Dużo więcej we mnie emocji i uwagi na nią niż przed skokiem. Czuję, że korzystam z wiedzy, która do mnie przychodzi za każdym razem. Uczę się kierować swoje emocje we właściwych kierunkach i ten wielki smok zaczyna się mnie słuchać. To mój sukces.

Postanowienia:
1.  zebrać drużynę, z którą będę współpracować przy sprzedaży i realizacji szkoleń i coachingów;
2. stworzyć ciekawy projekt szkolenia/szkoleń, który będzie sprzedawał też wizerunek firmy; (jest pomysł - nie ma człowieka);
3.  wyjść z długu;
4. zainwestować środki w powierzchnię biurową - wynajem biur i sal konferencyjnych (przychód pasywny).

Osobiste:
1. schudnąć jeszcze 4 kg i utrzymać wagę;
2. świadomie kierować swoim życiem i nie dawać się przeciwnościom.