W poprzednim tygodniu moje dziecko po raz kolejny przyniosło w dzienniczku uwagę. Powód z mojego, dzisiejszego punktu widzenia błahy - z punktu widzenia szkoły i wychowawczo, ważny. Uwaga dotyczyła braku zeszytu (po raz kolejny). Dziecko wymyśliło, że skoro Pani kseruje zadania i potem trzeba je wklejać do zeszytu, to można przecież ominąć etap ostatni i zachowywać się jak student - nosić skopiowane notatki osobno. Wykrycie niecnego procederu spowodowało niezadowolenie i szereg działań zaradczych - a ja matka pracująca odczułam tę uwagę jak uszczypnięcie w czuły punkt: w zaradność, sprawność organizacyjną i opiekuńczość. Miałam nawet ochotę znowu zawiesić swoje życie zawodowe, by zająć się - na 100% - życiem mamy i gospodyni domowej.
Sukcesem dla mnie jest fakt, że dziecko, jakkolwiek młode i jednak bezmyślne, przeprowadza w głowie niesamowite procesy myślowe. Z tych procesów wynikają plany, które konsekwentnie, bez wsparcia i poparcia realizuje. Sprawdza możliwości i samodzielnie buduje świat, w którym żyje. Martwi mnie jednak zamknięcie szkoły na tego typu ludzi, sprowadzanie ich do określonego schematu i działanie według zasady "każdemu po równo". Jest też za wcześnie, by mówić o wyjątkowych zdolnościach dziecka. Nie obejmują go programy edukacyjne dla dzieci zdolnych. My, pracujący, nie mamy czasu na wożenie po zajęciach dodatkowych, i jednocześnie martwi mnie, czy nie przegapię jakiegoś momentu w życiu dziecka, który będzie kluczowy dla jego fantastycznego rozwoju. I w tym kontekście jestem zrozpaczona - bo nie znajduję w szkole sprzymierzeńca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz