niedziela, 31 stycznia 2010

Co zobaczyłam, gdy wyjrzałam z tekturowego pudełka, w którym mieszkam...

Trwało nieco nim przeczytałam "Transurfing" Vadima Zelanda. Książkę naturalnie poleciła mi Kasia przy okazji jakiejś rozmowy o powielaniu błędów. Jeszcze nie wszystko do mnie dotarło, bo lekturę skończyłam dzisiaj, ale zachwyciło mnie podejście autora do świata. Zwyczajne, proste i ludzkie, a jednak inteligentne i pełne miłości. A do tego ładny, normalny język. To akurat kwestia tłumacza, ale ten przecież ma za zadanie oddać klimat oryginału. To co najprostsze jest najpiękniejsze - kolejny raz to potwierdzam:) 

Sama książka interesująco omawia zagadnienia związane z życiowymi wyborami i postawami. Dotyka wielu trudnych i niewytłumaczalnych kwestii związanych z uporczywym tkwieniem w strefie komfortu, czy tendencją do projektowania się na określone wydarzenia. To co ważne, to podkreślenie ważności koncentrowania się na odczuciach przy podejmowaniu decyzji. Autor zachęca do rozpoznania tej formy komunikowania się ze sobą, a ja idę za tą jego myślą. Znam korzyści, jakie za sobą niesie (mimo zdecydowanych braków) i chcę rozwijać tę umiejętność. Autor podkreśla, że nauczenie się korzystania z tej swojej wewnętrznej wiedzy zwolni umysł, który będzie mógł zająć się wtedy poważnymi sprawami, a to już jest wyższy stopień wtajemniczenia w dostrzeganie możliwości jakie daje świat i, po prostu, brania ich dla siebie.

Jak dla mnie, książka na poziomie "WOW", bo pokazała mi, na razie przez niewielki otwór ciasnego i ciepłego tekturowego pudełka, w jakim się sama zamknęłam, w którym miejscu własnego życia jestem. To ciekawe doświadczenie zajrzeć głęboko, pod skórę, do własnych emocji. Przypuszczam, że mojego entuzjazmu nie podzielą koledzy informatycy, którzy podczytują tego bloga (;P), trwale i od wielu lat zamknięci "w swoich głowach", ale może jednak odważą się i zechcą przeżyć przygodę z tą książką. Mam ją na stoliku obok łóżka... i zachęcam...

czwartek, 28 stycznia 2010

Polowanie na Rysia

Od pewnego czasu obserwuję funkcjonowanie starszego syna w szkole (7 lat, "ta pierwsza klasa" - zreformowana). Czytanie - super, pisanie - nieźle, matematyka - super, odrabianie lekcji - nuda, religia - super, angielski - nie wiadomo, o co chodzi, kontakty interpersonalne - super, super, super... Właśnie podsumowanie semestru, a mnie się włos na głowie zjeżył, bo dziecko wyjątkowo sobie radzi z obchodzeniem luk szkolnych. Z wszystkim sobie radzi, włącznie z bocznymi korytarzami, nudnymi apelami i niechęcią do ćwiczenia na korytarzu. Dzisiaj poruszyłam pół szkoły (świetlica - 3 panie, klasa - 1 Pani, kuchnia - 1 Pani), żeby dziecko doprowadzić na obiad, który umiejętnie omija korzystając z owych luk: Pani nie może sprowadzić na dół, bo odpowiada za cały korytarz, druga nie może po niego pójść, bo odpowiada za całą świetlicę, trzecia musi wydawać obiady, więc też nie będzie po niego biegać, a dziecko z kolegami, gdzieś między piętrami rżnie w karty (Bakugan). Obiad w końcu zjadł, bo został W TRAKCIE APELU wyłowiony z tłumu i doprowadzony (chyba siłą) do stołówki, w której naturalnie było już po obiedzie. Do tego Panie świetliczanki zaglądały w talerz, czy na pewno zjada... Nie dość, że udało mu się ominąć nudny apel, to jeszcze zwrócił na siebie uwagę połowy szkoły i całej kuchni. Taki sukces... I pomyśleć, że to moje własne dziecko, ledwo z pieluch wyjęte i jeszcze nie odchowane... Co będzie za rok, za pięć lat, za dziesięć? Na razie Panie w szkole nie wierzą w Ryśkowe szczególne umiejętności wykręcania numerów, ale czuję, że będę częstym gościem w tym zacnym gmachu:P

wtorek, 26 stycznia 2010

Metoda sprzedaży wg Sandlera

W tej książce o sprzedaży, co się nią chwaliłam nie tak dawno sporo ciekawych tematów. Przeczytałam ją od dechy do dechy, bo: 1. dobrze napisana; 2. wreszcie ktoś normalny podszedł do procesu sprzedaży i napisał, że sprzedaż nie jest inspirująca i pociągająca, ale że jest ciężką pracą z Klientami, którzy nie szanują czasu sprzedawcy, a nawet kłamią.
Niby nic twórczego - każdy, kto trochę w sprzedaży pracował, wszystko to wie, ale powiedzenie głośno o tym, że nie trzeba klientowi ciągle włazić w d. dla mnie jest bardzo ważne. Godzenie się na niemiłe przyjęcie, to jak zgoda na wylewanie wiadra pomyj na siebie. Lepiej jest skoncentrować energię na znalezieniu nowego - zdrowszego Klienta niż pieścić tego, który nie chce być pieszczony. No chyba, że robi zakupy...ale to już inna  kwestia - wchodzimy tu w proces specjalnej gry z Klientem, którą trzeba umieć przewidzieć i w nią wygrać

Autor dał też sprzedawcy swobodę w znajdowaniu skutecznych środków sprzedażowych: skoro działa na Klienta jakiś mechanizm - to go używaj, zrób jednak wszystko, by Klient nie czuł się manipulowany, bo wtedy anuluje zamówienie.

Do tego dodam jeszcze, że poruszono ciekawy aspekt pracy sprzedawcy związany z jego osobowością, zdolnością do uczenia się, zarządzania swoim czasem i szeroko rozumianą motywacją, tutaj zinterpretowaną jako nastawienie. I znowu powiem, że to nic nowego, każdy sprzedawca to wie. Niestety nie każdy rozumie procesy, które zachodzą w jego wnętrzu i fajnie, że ktoś to opisał - nawet dosyć precyzyjnie. Dla mnie to ciekawe doświadczenie, bo w sprzedaży nie mam spektakularnych sukcesów - teraz wiem dlaczego i co mogę zmienić. Pewnie sprzedawca z sukcesami obśmieje książkę, ale dla tych, których niepokoi to, że robią coś jak wszyscy i jednak nie wychodzi, to będzie coś dobrego.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Historie marek

Znalazłam na stronie www.brief.pl taką publikację. Jak to się dzieje, że jedne marki mają wspaniałe wejście i przechodzą do historii natychmiast, a inne budują swój wizerunek cierpliwie przez dziesięciolecia, borykając się po drodze z trzęsieniami ziemi i burzami?

Z tej publikacji, bądź co bądź, marketingowej, dla marki Monika Kurdej wnoszę:
- konsekwentne realizowanie strategii rozwoju,włącznie z planami marketingowymi, promocyjnymi, a także akcjami wizerunkowymi;
- tworzenie nowych, niejednokrotnie awangardowych projektów; w moim przypadku powinna być to energia i siła do kreowania tendencji na rynku szkoleń; tych mi nieco ostatnio brakuje, ale przypuszczam, że da radę to zmienić;
- ciągłe myślenie o czasach przyszłych;

I przyszło mi do głowy, by stworzyć historię własnej marki - na dzień dzisiejszy. W końcu jestem ponad 30 lat na rynku:)

piątek, 22 stycznia 2010

Moje okropne spowalniacze

Po wczorajszym coachingu została w mi głowie wizja balonu, który czeka na mnie pod balkonem, tak że mogę wspiąć się tylko na balustradę i jednym susem znaleźć się w innej rzeczywistości. I tej wizji nie umiałam do końca sobie wyjaśnić, a Kasia nie pomagała :P Ten balon niesie mnie cichutko nad morzem, nad chmurami, w jedyne takie miejsce na ziemi: do przytulnej, niewielkiej zatoki nad lazurowym morzem, na ciepły, złoty piaseczek, w cień palmy i różowych rododendronów, w szum morza, w ciepło słońca, w nicniemuszenie... I ten balon, i ta zatoka pojawiają się u mnie, gdy robi się trudno... i ja z nich korzystam... bardzo chętnie opóźniając decyzje, wybory, wymyślając brak kompetencji, umiejętności i doświadczenia, zamawiając coraz to nowe książki, bez których będę głupsza niż jestem...
A jak już wracam z tego mojego morza, z tych gorących piasków, z cieni palm i rododendronów... jak tylko robi się trudno znowu wskakuję do tego balonu... To moje okropne spowalniacze, moje "nic nie muszę" albo "teraz nie chcę".




Zapisuję tutaj, bo teraz właśnie głośno sobie mówię, że CZĘSTO UCIEKAM i sukcesem będzie raczej wskoczenie do balonu w nagrodę, a nie zamiast nagrody... Ładnie to nazwałam...

Na rozgrzewkę...

Nie chodzi mi o podniesienie temperatury - mimo, że mróz za oknem. Chcę rozgrzać palce i głowę przed pisaniem, które mam założone na najbliższe dwa tygodnie...

Dotarłam do kolejnej ciekawej książki o sprzedaży. Ostatnio szukanie wiedzy, szczególnie na temat sprzedaży, to moje hobby: szukam, bo lubię, bo chcę wiedzieć, co w trawie piszczy, bo szukam inspiracji na szkolenie, bo szukam ciekawych autorów/trenerów... I trafiłam na metodę Sandlera. Na razie za mną wstęp, i wydaje się być to tym, czego szukam. Za mną doświadczenia takie, jak opisuje autor: zimne telefony, stres, niska samoocena, więc coraz mniejsza efektywność. Znam podstawową zasadę, żeby działać inaczej niż inni na rynku - ale inaczej, to znaczy jak? Autorzy poradników podają ZAWSZE złote recepty, a tę przecież każdy sam musi znaleźć... Mam też takie doświadczenie, że zleceniodawca niechętnie patrzył na innowacyjne pomysły (zdanie: "Wy nie jesteście od wymyślania" powiesiłam jako wielką naukę życiową, po wewnętrznej stronie drzwi szafy - żeby pamiętać, jak nie należy postępować z ludźmi, z którymi pracuję/współpracuję).  Wymyślenie czegoś od zera jest trudne, czasochłonne - ale się opłaci...

Acha, jeszcze dwa słowa o księgarni Merlin - należą im się słowa uznania za tempo pracy, zasoby, pomysł, wzorową dystrybucję, ale książkę przysłali naprawdę wyjątkowo szybko... Kupuję od nich od kilku lat i ani razu się nie zawiodłam:)

środa, 20 stycznia 2010

Przerwa w pisaniu

Pies drzemie na kolanach i coś mu się śni... Chrapie... Kręci nosem...
Grzeje mnie...

Trzeci rozdział skończony - wygląda na to, że trzyma się kupy...

Bohaterowie - jak w najlepszych opracowaniach Głowińskiego, które znam ze studiów - zaczynają żyć własnym życiem, a ja ich próbuję ułapić "piórem" i zatrzymać na moment.

To mi się podoba !!! :)

wtorek, 19 stycznia 2010

Działam, nie odkładam...

Po pierwsze, mam już półtora rozdziału książki:) Na razie wersja mocno robocza i daje mi obraz pracy, jaką pisarze wkładają, by zrealizować w sposób spójny i konsekwentny swoją historię. I o ile wydawało mi się wcześniej: "cóż dla mnie łatwiejszego", to już na początku pracy wiem, że jest to kawał ciężkiej roboty... Nic dziwnego, że najbardziej znani literaci kończyli żywot wcześnie, w nałogach i stanach depresyjnych... Ale w sumie bawi mnie ta praca i czuję, że będzie mnie trzymać przy życiu w trudnych chwilach...a może przemieni się w nową pasję... Na razie daje mi możliwość rozwiązania niektórych własnych kłopotów po swojemu:P i spojrzenia na nie z dystansem. Sukcesem niech będzie to, że działam w sferze, którą odkładałam na bok od baaaaaardzo dawna.

Po drugie, byłam na zakupach:) W związku z tym, że sporo kilogramów zrzuciłam, pracuję w domu i nie specjalnie spotykam się z ludźmi, moja szafa stała się zbiorem różnych ciekawostek (tshirty, koszule w poprzednich rozmiarach, 3 pary dresów i jedne spodnie w kant, za duża marynarka, za duża tunika, dwa zestawy właściwe, ale za to letnie). Tak więc wybrałam się i już... O jak przyjemnie znajdować na wieszakach normalne ubrania... jak miło wybierać: nie, to mi się nie podoba, wolę to... A dodatkowo przypomniałam sobie jaka to przyjemność nosi krótkie spódnice, nawet zimą...

piątek, 15 stycznia 2010

Kiedy ostatnio przeglądaliście swoje CV?

Kiedy ostatnio przeglądaliście swoje CV? Albo kiedy ostatnio je odświeżaliście? Ciekawi mnie, co po latach sądzicie o swojej drodze zawodowej, albo jak z perspektywy dzisiejszej widzicie poprzednie miejsca pracy, jak oceniacie swoich byłych szefów, kolegów, obowiązki? Czy jesteście w stanie się z nimi spotkać, np. na bankiecie, albo na szkoleniu...

Ja zrobiłam coś takiego dopiero co... Pomyślałam, że skoro szukając ekipy ciekawych ludzi, wymagam od nich przedstawienia swoich osiągnięć i doświadczeń, to wypada, żebym sama też podsumowała swoją drogę zawodową (oczywiście natychmiast okazało się, że akurat potrzebne jest aktualne CV - moje zdanie na temat GOTOWOŚCI już znacie:P). I prawdę mówiąc szczęka mi opadła. Nie żebym miała jakieś spektakularne osiągnięcia - mam zwyczajne, ludzkie... Ale gdyby 10 lat temu, ktoś powiedziałby mi, gdzie będę dzisiaj, to  bym mu nie uwierzyła. Byłam wtedy zalęknioną młodą dziewczyną, nie stawiałam sobie wygórowanych celów, ale ciągle próbowałam, jakby w jakimś niepokoju, czy przekonaniu, że nie jestem na swojej ścieżce...
Dzisiaj inaczej patrzę na świat, i okazuje się, że te 10 lat, które zobaczyłam w swoim CV,  to dla mnie bardzo twórczy i aktywny okres. Pełen oczywiście porażek, konfliktów, błędów, ale każdy z nich to krok naprzód, o poziom wyżej. A już przygoda z Martą (szczegóły innym razem), to majstersztyk edukacyjny... i o tym, to na pewno będzie książka (jestem gotowa w niej nawet zabić!!!)

Jak to podsumować? No jednak sukces... ciągle sukces:)

wtorek, 12 stycznia 2010

Mały traktat o gotowosci ... ;)

Chcę się czymś pochwalić... 

Otóż, w moim myśleniu o budżecie domowym i budżecie Firmy pojawił się wątek dotyczący wzięcia jakiejś chałtury. Odezwałam się tu i tam, przypomniałam sobie i innym, co robiłam wcześniej, stanęłam w gotowości wobec czegoś nowego i ... przyszło do mnie COŚ (Ciekawa Możliwość). Zupełnie nieoczekiwana i nieco przerażająca, bo prawdopodobne, że wymagająca ode mnie porzucenia zawodowej i prywatnej wolności. Wierzę w to, że nie ma w życiu przypadków, i że dotarło TO do mnie wtedy, kiedy było potrzebne - ale dreszcz mnie przeszedł, gdy sobie uświadomiłam, co się stało. Jesteśmy tak płytko w świecie umieszczeni, ledwo, ledwo koniuszkami palców dotykamy spraw ważnych, że nie mamy pojęcia, jaka energia sprawcza jest w nas (lub koło nas) i działa. Równie skuteczna, albo jeszcze bardziej, niż Bank czy Urząd Skarbowy.
Przypomniał mi się film animowany "Horton słyszy Ktosia". Działanie bohatera wydawało się nie bardzo poważne, ale jakież miało konsekwencje:)

Umieszczam tę informację tu, w moim Wielkim Dzienniku Sukcesu, bo czuję, że z wewnętrznej gotowości na COŚ wyniknęła interesująca sytuacja. Czy da się ją bezpośrednio przekuć na sukces finansowy, bo taki mi potrzebny - nie wiem. Natomiast umiejętność dojrzenia tego, że niewiele wiemy o sobie i swojej mocy wynika dla mnie bardzo wiele...

sobota, 9 stycznia 2010

Dotknęłam sukcesu...

Spotkałam dzisiaj osobę, która mi zaimponowała - czego się nie dotknie zamienia w złoto:) Dosłownie: jedno przedsiębiorstwo, drugie przedsiębiorstwo, sukcesy w sprzedaży, a obecnie zadowalająca praca. Piszę o tym, bo wszystkie moje próby przedsiębrania nie przynoszą spektakularnych rezultatów. Zaczęłam już myśleć o byle jakim handlu, na polówce w Falenicy, żeby mieć wymierny sukces:) Czy to ja zbyt niecierpliwa jestem? A może znowu jestem na nie swojej drodze? Może znowu pomyliłam kierunki, albo cudze plany wzięłam za swoje?... Nie, to nie to. Zdecydowanie moim marzeniem i planem na najbliższe dziesięciolecie jest postawienie i rozbujanie firmy szkoleniowej. A więc, o co chodzi? Wiedza miesza mi się z uczuciami, oczekiwania z rzeczywistością, a wymierne efekty (ujemne) widzę tylko księgując wydatki. Do tego mam poczucie, że własna działalność - jak czarna dziura - wchłania każdą ilość pieniędzy... Piszę o tym, bo zadziwiona jestem łatwością, z jaką niektóre osoby osiągają przekraczające ich oczekiwania rezultaty. To fajne i straszne zarazem. Straszne, że mnie to dziwi, fajne, że mnie motywuje:)

Zdopingowało mnie to spotkanie. Ostatnie pół roku było zmaganiem się z tym, co przychodzi łatwo: strona internetowa, grafika, marketing sieciowy obserwowanie branży. Przede mną trudniejsze działania: skupienie wokół siebie wspaniałych ludzi i znalezienie tematu, który będę mogła sprzedawać (już). Z dzisiejszego spotkania wynika (to, co wiedziałam, ale było obok mnie), że sukces jest wypadkową konsekwentnego działania, determinacji, jasnego wytyczania celów i cierpliwości. Dotknęłam tego wreszcie:) Nie wiem jeszcze, jak w praktyce zrealizuję plany, ale przypuszczam, że tak zwyczajnie - krok po kroku.

czwartek, 7 stycznia 2010

Odkryłam największy sekret ludzkości...

W tej chwili właśnie buduję właściwą koncepcję tego co chcę u siebie w firmie widzieć na szkoleniach. Na zielonej kartce przede mną mrowią się tematy, zagadnienia a także nazwiska osób, które mnie kiedyś zachwyciły, zainspirowały, zainteresowały. Trafiam na profesjonalne strony trenerów, czytam ich blogi i zastanawiam się w którym miejscu Biznesowego Łańcucha Pokarmowego jestem. To nawiązanie do wpisu Pana Sidewicza (nigdy go nie widziałam w pracy, a trafiłam na jego bloga "po nitce" powiązań), który stwierdził, że jak ma się w domu książki, to się jest wyżej (w sensie ten zjadający), a jak duży telewizor - to niżej (w sensie zjadany). Połechtało mnie to mile (w sypialni stoi ogromny regał z książkami, w piwnicy zapełniają się regały wydawnictwami, do których dawno nikt nie sięgał, u dzieci cała ściana przygód Karola, Mikołaja, Plastusia, Krasnoludków a nawet Sierotki Marysi), ale zaraz spanikowałam. Przecież my w salonie mamy duży telewizor...

Na szczęście oprócz telewizora mamy też trochę oleju w głowach i parę lat doświadczeń za sobą, żeby wiedzieć, że nie warto wystawiać o ludziach pochopnych opinii. Człowiek ma taką tajemniczą zdolność, do czerpania wiedzy ze wszystkiego co doświadcza. Śmiem twierdzić, że niektórzy gotowi są doświadczać więcej  i dlatego znajdują się wyżej w tym łańcuchu pokarmowym, o którym mowa. Zakładam, że nie ma znaczenia organizacja w jakiej się znajdują. W każdej bowiem sytuacji będą mieli więcej doświadczeń niż ci, którzy takiej gotowości nie mają.

W takim razie, gdzie ja się znajduję? Mam książki i telewizor, mam też rower i samochód, mam psa i rybki - i daje się z tymi pozornie różnymi atrybutami zgodnie żyć. Nie trzeba szufladkować świata na zły i dobry, ale dopasować się do niego, czerpać z doświadczeń, wyznaczać cele i je realizować. Oby skutecznie, bo  człowiek miewa kłopoty z motywowaniem samego siebie. I to jest zdaje się jest największa ludzka słabość.

wtorek, 5 stycznia 2010

Błękitny ocean

Wróciłam do książki po długim czasie. Teraz już jako praktyk oceniam, że jest napisana sprawnie i czytelnie. To co dla mnie dzisiaj ważne - a ważne jest o tyle, że działam w warunkach bardzo dużej konkurencji - to umiejętne posłużenie się doświadczeniem autora, by znaleźć własną niszę. To, co dzieje się teraz, nie zadawala mnie - stąd poszukiwania. Zaintrygował mnie - choć nie jest to nic nowego, jak już się wgłębić w temat - brak konieczności dostosowywania się. Obserwowane przeze mnie trendy w innych branżach (samochody, ubrania, nieruchomości) pokazują, że panuje tendencja do przystosowywania się. Kluczem rzekomego sukcesu ma być, w przypadku szukania błękitnego oceanu, koncentracja na obserwowaniu rzeczywistości (trendów, konkurencji) i tworzenie innowacji.
I ja to robię - bez tej grubej książki - tylko żadne oświecenie jakoś na mnie nie spływa:) Pech...

Refleksję mam następującą - robić swoje, działać, obserwować, a jak przyjdzie odpowiedni moment, myśl, pomysł, natychmiast łapać byka za rogi. I tak się składa, że pomysłów w głowie mam wiele - zbyt wiele, żeby je móc wszystkie zrealizować...

Oj, naprawdę napiszę książkę o tym, jak człowiek głupi jest i siebie nie słucha, tylko czyta fachowców i sobie w głowie miesza:)

poniedziałek, 4 stycznia 2010

2010 postanowienia - 2009 podsumowanie

Zacznę od drugiego: skok w przepaść i sukces. Oglądałam "Avatar" i ten moment, kiedy bohater skacze, by znaleźć się na grzbiecie straszliwego smoka do mnie przemawia. Osobiście odebrałam tę scenę i przełożyłam ją na moje kiełznanie materii firmowej. Dużo więcej we mnie emocji i uwagi na nią niż przed skokiem. Czuję, że korzystam z wiedzy, która do mnie przychodzi za każdym razem. Uczę się kierować swoje emocje we właściwych kierunkach i ten wielki smok zaczyna się mnie słuchać. To mój sukces.

Postanowienia:
1.  zebrać drużynę, z którą będę współpracować przy sprzedaży i realizacji szkoleń i coachingów;
2. stworzyć ciekawy projekt szkolenia/szkoleń, który będzie sprzedawał też wizerunek firmy; (jest pomysł - nie ma człowieka);
3.  wyjść z długu;
4. zainwestować środki w powierzchnię biurową - wynajem biur i sal konferencyjnych (przychód pasywny).

Osobiste:
1. schudnąć jeszcze 4 kg i utrzymać wagę;
2. świadomie kierować swoim życiem i nie dawać się przeciwnościom.