piątek, 30 kwietnia 2010

O przywództwie ... znowu

Posiadając psa i próbując wychować go "na ludzi" obserwuję takie zjawisko:
1. pies trzymany na smyczy ciągnie i należy go co chwila korygować. Hasła: "równaj" i "dobrze" działają, ale należy stosować je non stop, z przerwami na nagrody materialne (przysmaki)...
2. pies puszczony luzem (smycz na ziemi) idzie przy nodze - nie ma potrzeby go korygować. Działa hasło "dobrze" i to też od czasu do czasu...

niedziela, 25 kwietnia 2010

O talencie...

A dzisiaj u nas w City był Grzegorz Turnau z Recitalem. I bardzo dobrze. W końcu Józefów to prawie jak dzielnica Warszawy... Dobrze tak oderwać się od rzeczywistości i przenieść w świat czułej liryki. W zasłuchaniu przypomniałam sobie siebie studiującą i zaczytaną w poezjach, piszącą potworne wierszydła i marzącą o wielkiej romantycznej miłości... Z perspektywy wielu doświadczeń moje liryczne próby sprzed kilkunastu lat, dzisiaj wyjęte z szuflady, są tak wielką grafomanią, że cieszę się, że nie miałam wtedy odwagi ich ujawnić... 

Uświadomiłam sobie za to - jak wielką wartością jest talent człowieka - w porę odkryty i dobrze pielęgnowany. 

Każda z piosenek Grzegorza Turnaua ma nie tylko swoją historię i wewnętrzne połączenie z autorem, ale przede wszystkim jest wynikiem WSZYSTKICH doświadczeń życiowych kompozytora. I tak jest z każdym z nas - WSZYSTKO to, co ROBIMY ma znaczenie dla naszych osiągnięć i dla naszej przyszłości. A skoro wszystkie nasze działania i decyzje ostatecznie się kumulują, to znaczenie zaczyna mieć dobór zarówno lektur w szkole, jak i kolegów do zabaw w piaskownicy. Z tej perspektywy okazuje się, że nie ma przypadków. Zbudowany w głowie obraz sukcesu zmaterializuje się. Często nie jesteśmy świadomi, co dla siebie zaprojektowaliśmy. I tu właśnie jest kłopot. Współczesny HR dąży do stworzenia narzędzi odnajdywania w ludziach potencjału, ale nie wie jeszcze jak docierać do źródeł. Coaching trochę w tym pomaga, ale też nie daje jednoznacznych opowieści o człowieku - bo ten ciągle się zmienia...

A co ma do tego Turnau? Gdyby nie jego koncert, żyłabym w przekonaniu, że kiedyś odświeżę swoje wiersze i je wydam. Otóż nie! Wiem, że mój talent jest w czym innym i powinnam wyjść od doświadczeń, których u mnie w życiu najwięcej:)

sobota, 24 kwietnia 2010

Bogaty czy biedny? Kim wolisz być?

Co wybieracie?

Przyszła do mnie książka (tu znowu miłe słowa o księgarni: Merlin.pl - Pan od wysyłek zobaczył, że adres inny niż zawsze i zadzwonił by się upewnić, czy to nie błąd): T. Harv Eker "Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie". Przeczytałam ją błyskawicznie, bo temat ważny i bliski. Zamówiłam książkę, bo miałam poczucie, że zarzuciłam temat wzbogacania się i zarządzania swoimi pieniędzmi. Książka pokazała mi, że jednak nie. Czas od października, gdy pierwszy raz trafiłam na szkolenie o wolności finansowej, spożytkowałam na: ustawianie celów osobistych i zawodowych, poznawanie zagadnień, które mnie interesują w zakresie treningów i coachingów, podjęłam decyzje o kolejnych szkoleniach, a przede wszystkim - zaczęłam zarabiać. Okres bez pieniędzy okazał się okresem płodnym, bo wypełnił mnie komfortem robienia tego czego potrzebowałam. I dodatkowo zmieniło się moje myślenie. Zdecydowanie chcę kreować - i kreuję - rzeczywistość koło siebie. Jasne, że pojawiają się zgrzyty, ale za to wiem jak z nimi pracować, by osiągać SWOJE cele.

W książce autor pisze o specyficznym stylu myślenia ludzi bogatych: myślenia przez pryzmat powodzenia i aktywnej realizacji planów; myślenia nastawionego na osiągnięcie konkretnego celu, myślenia nastawionego na rozwój siebie i otoczenia, na efektywne zarządzanie finansami... i na korzystanie z seminariów autora...

Mimo to, warto było przeczytać.

piątek, 23 kwietnia 2010

Złam wszelkie zasady

Ja znowu o książce...

Fascynują mnie ostatnio zagadnienia budowania wokół siebie tego co ja chcę...
Interesuje mnie w tym kontekście zagadnienie przywództwa - jak zrobić, by było tak jak ja chcę, ale żeby nikogo nie ciągnąć na siłę...

Książka "Po pierwsze: złam wszelkie zasady . Co najwięksi menedżerowie na świecie robią inaczej" Marcusa Buckinghama i Curta Coffmana jest jedną z lektur, które przeczytałam jednym tchem. To książka o tym, że warto koncentrować się na pracy z talentami, umieć ich wyszukać i wzmacniać w środowisku zawodowym. Jedynym ograniczeniem - jesteśmy my sami - menedżerowie - i to już nie jest takie optymistyczne. Opieram się na tym, co obserwuję każdego dnia, odkąd zaczęłam życie zawodowe. Dookoła mnie sami utalentowani ludzie, nietuzinkowi, samodzielni, którzy jednak nikną i maleją w obliczu miałkiego zarządzania i koncentrowania się na wadach. Autorzy ksiażki określają tę sytuację jako tradyjcyjny styl zarządzania i zachęcają, by na ludzi patrzeć przez pryzmat szklanki do połowy pełnej. Cała trudność polega na tym, że książka przeniesiona z realiów amerykańskich, gdzie najwyraźniej kultura pracy opiera się na społecznej wartości czynienia dobrze - w naszych realiach wygląda jak urwana z choinki. Mam wątpliwość, czy w ciągu najbliższej dziesięciolatki będziemy w stanie posunąć się o krok w systemach zarządzania. Nie chcę powiedzieć, że kije są nieskuteczne. Z tej książki też wynika, że na różnych ludzi, działają różne mechanizmy. Chcę powiedzieć, że to takie nasze polskie - ludzie się napracowali, cel osiągnęli choć nie było łatwo, ale zamiast poklepania po ramieniu i uwagi: "Było dobrze" słyszą od swoich menedżerów: "Poprawić: (i tu litania grzechów, które się pojawiły w trakcie pracy)". Mnie po takim czymś siada motywacja - jak pewnie większości ludzi. A można przecież zrobić to samo, ale z odstępem czasowym, albo ubrać w "kanapkę" (dobra wiadomość, zła wiadomość, dobra wiadomość). To proste, a takie trudne - bo obce naszej mentalności Panów i chłopów pańszczyźnianych...

czwartek, 22 kwietnia 2010

Po katastrofie - muszę odszczekać

Niezręcznie mi było patrzeć na ostatnie wydarzenia i wiedzieć, co napisałam. Czerwone światło, czerwonym  światłem, ale katastrofa miała ludzki wymiar - nie historyczny. Tyle pogrzebów, tyle zniczy, tyle wyrazów pamięci, które pojawiły się w ostatnim czasie dało obraz społeczeństwa spójnego - choćby moralnie czy po prostu zwyczajowo. To było dobre patrzeć na tłumy skupione według jednej sprawy. Dlatego tak mi niezręcznie z tym co pisałam poprzednio - bo dodatkowo mam poczucie, że raczej rzeczywiście był to niefortunny zbieg okoliczności. Smoleńsk połączył nawet dwa narody. Putin ściskający Tuska - to robiło wrażenie. 

sobota, 10 kwietnia 2010

Katastrofa samolotu rządowego

Najpierw sądziłam, że to słaby żart. Rano miałam serię zajęć i jakiekolwiek wiadomości usłyszałam dobrze po południu. I to był szok. Najpierw ludzki - że zginęli ludzie, że ich rodziny rozpaczają, że to straszna śmierć (mam poczucie, że się o podobną raz otarłam - od tamtej pory nie mam ochoty na loty samolotem). Potem dopiero dotarła do mnie słuszna prawda, że zostaliśmy - my, Polacy - pozbawieni i głowy Państwa, i najważniejszych w narodzie osób. Zostaliśmy osłabieni - w dni i w miejscu związanym z naszą historią - przypadek?

Nie mam pojęcia. 

Zapaliło mi się czerwone światło, gdyż wiem, jak niewygodne dla Rosjan są: nasza walka i upór o zachowanie pamięci o zamordowanych w lasach w Katyniu, Smoleńsku, Miednoje... Znam też nieco historię i wiem, że zdarzały się w niej przypadki rzekomych awarii samolotów, które spadały na ziemię, zabierając ze sobą tajemnicę. Posadzenie w jednym samolocie tylu ważnych dla Państwa ludzi, to kolejny znak zapytania. A to, że pilot tyle razy próbował podchodzić do lądowanie też daje do myślenia.

Teraz, przed nami - Polakami, wielki wyzwanie: jak poradzić sobie, gdy nie ma komu podjąć decyzji, a wielu jest chętnych, by działać w strefach wpływów... W telewizorze widziałam przerażonego marszałka sejmu, który "doraźnie" pełni rolę Głowy Państwa. Jakie podejmie decyzje? Kiedy? Z kim będzie pracował? Kogo słuchał? Tyle pytań, tyle niewiadomych...

niedziela, 4 kwietnia 2010

O potencjale kobiet menedżerów


Mnie ujęła część związana z macierzyństwem, bo odpowiada temu, co założyliśmy z mężem decydując się na dzieci. I nie myśleliśmy wtedy (o ile w ogóle) o zajmowaniu przeze mnie stanowiska kierowniczego, ale przede wszystkim o znalezieniu pracy. Mieliśmy poczucie, że kobieta, która nie rodziła, a jest mężatką, nie będzie atrakcyjnym "towarem" na rynku pracy. Do tego moje umiejętności wtedy, wykształcenie - nie napawały optymizmem. Niezbyt długą, ale wyboistą drogę przeszłam od tamtego momentu do dzisiaj. Dzieci podrosły, ja nie musiałam się spieszyć, a pojedyncze niezbyt długie przygody z kolejnymi zleceniodawcami czy pracodawcami, uczyły, uczyły, uczyły... Często miewałam uczucie, że coś tracę. Że koleżanki radzą sobie lepiej ode mnie, że gdybym miała pomoc, to na pewno miałabym sukces zawodowy. A dzisiaj mam poczucie, że wszystko miało być jak jest. Że kolejność była właściwa, a teoria Pani profesor Kupczyk ma odzwierciedlenie w moim przypadku:)

Zawodowo stanęłam na kilka lat, ale nauczyłam się widzieć sukces w miejscach nietypowych. Dałam się oszukać wiele razy i nie raz powiedziałam o dwa słowa za dużo. Wiem, co lubię, wiem na czym się znam. Wiem też, czego nie wiem - i to wydaje się być bardzo ważne w sferze zawodowej:) Daje dystans:) Nie wiem też, czy aktualny czas - a jestem nadal mamą niedorosłych dzieci - jest TYM  właściwym na rozpoczynanie życia zawodowego. Na razie się pojawił, więc za nim idę.

A tutaj ten fragment, o którym notuję powyżej:

"Pani w swojej książce podkreśla, że kobiety chcące dojść do wysokich stanowisk kierowniczych powinny szybko urodzić dzieci. Dlaczego?


- Największy odsetek kobiet w kadrze kierowniczej stanowią panie z przedziału wiekowego 35-50 lat. Wcześniej i później mają małe szanse na osiągnięcie dużych sukcesów w zarządzaniu. Rodząc dziecko w wieku np. 25 lat, będzie jej łatwiej wrócić do pracy na niższym stanowisku. W tym czasie poświęci dziecku też więcej czasu, ponieważ będzie miała mniej obowiązków zawodowych. Natomiast kobieta decydująca się na dziecko w wieku ok. 35 lat, gdy jest już menedżerem, może mieć problem z powrotem do pracy. Będzie mogła poświęcać mu też mniej czasu."