sobota, 10 kwietnia 2010

Katastrofa samolotu rządowego

Najpierw sądziłam, że to słaby żart. Rano miałam serię zajęć i jakiekolwiek wiadomości usłyszałam dobrze po południu. I to był szok. Najpierw ludzki - że zginęli ludzie, że ich rodziny rozpaczają, że to straszna śmierć (mam poczucie, że się o podobną raz otarłam - od tamtej pory nie mam ochoty na loty samolotem). Potem dopiero dotarła do mnie słuszna prawda, że zostaliśmy - my, Polacy - pozbawieni i głowy Państwa, i najważniejszych w narodzie osób. Zostaliśmy osłabieni - w dni i w miejscu związanym z naszą historią - przypadek?

Nie mam pojęcia. 

Zapaliło mi się czerwone światło, gdyż wiem, jak niewygodne dla Rosjan są: nasza walka i upór o zachowanie pamięci o zamordowanych w lasach w Katyniu, Smoleńsku, Miednoje... Znam też nieco historię i wiem, że zdarzały się w niej przypadki rzekomych awarii samolotów, które spadały na ziemię, zabierając ze sobą tajemnicę. Posadzenie w jednym samolocie tylu ważnych dla Państwa ludzi, to kolejny znak zapytania. A to, że pilot tyle razy próbował podchodzić do lądowanie też daje do myślenia.

Teraz, przed nami - Polakami, wielki wyzwanie: jak poradzić sobie, gdy nie ma komu podjąć decyzji, a wielu jest chętnych, by działać w strefach wpływów... W telewizorze widziałam przerażonego marszałka sejmu, który "doraźnie" pełni rolę Głowy Państwa. Jakie podejmie decyzje? Kiedy? Z kim będzie pracował? Kogo słuchał? Tyle pytań, tyle niewiadomych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz