poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Mega efektywność

Gdyby ktoś mi kazał wymyślić 50 tematów szkoleniowych do oferty firmy szkoleniowej w ciągu jednego dnia, to chyba nawet bym się do tego nie zabrała. A jeśli bym się zabrała, to po 15 temacie, byłabym wypstrykana z pomysłów, sfrustrowana. Na szczęście dałam się przekonać do spotkania w zespole. Po całym dniu pracy - naprawdę wyczerpującej pracy - z 3 trenerami, mam przynajmniej 50 tematów i czekam na więcej. Mega efektywność... To jak dotknięcie tajemnicy... 

Kasiu, Darku, Adamie, Marcinie!
Dziękuję Wam za zaangażowanie. Bez Was to, co robię, byłoby płaskie jak lizak za 50 gr.

piątek, 5 sierpnia 2011

Żyrafy nie są perfekcyjne...

Takie zdanie - też z Rosenberga - zapisuję ku pamięci...

Nie chodzi o to, by cały czas docierać do potrzeb i pracować tylko metodą. Chodzi o to, by dać sobie prawo do tego, by być z człowiekiem, po swojemu. 

Gdy wczoraj rozmawiałam z K.A. wysłuchałam jej - chyba dobrze - ale gdy wyszła pomyślałam o tym spotkaniu, że nie dałam jej wystarczająco empatii. Przestraszyłam się tego, chciałam nawet dzwonić do niej z samego rana, by ją ratować:) Na szczęście, przy porannej kawie, przeczytałam o tym, że żyrafy nie są doskonałe. Na dokładkę, Rosenberg sam to stwierdził, że metoda jest narzędziem, które nie zawsze jest potrzebne. Ulżyło mi:) Bo jakoś nigdy nie fiksowałam się na samej metodzie, a pracowałam z nią szukając różnych dróg docierania do sedna.

Obfitość białych stron

A z tym pisaniem książek to lipa jakaś. Niby człowiek oczytany, niejedną książkę na studiach przeczytał i "obrobił" ( a ile się przy tym nawymyślał, ile najznakomitszych teorii wysnuł), a jak przychodzi co do czego - siad i do konkretów - pustka... 20 stron napisanych do niczego się nie nadaje - oprócz tytułu. 
Po zostawieniu tytułu zostaje obfitość białych stron do zapisania. Dalej pustka. Weny nie ma. Wyszła. Zostałam sama ze sobą. Ile można tak ze sobą. Cały dzień ze sobą, a potem jeszcze w książce o sobie.


Albo coś mi przyjdzie do głowy, albo nie. W każdym razie taka ze mnie pisarka jak z koziej d... trąba. 


A sukces? Nie ma sukcesu!!!!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Żyrafy nie są miłe...

To hasło dla mnie - z Marshala Roseneberga.  Czasem wychodzi mi uzyskanie empatycznego kontaktu i dotarcie do potrzeb rozmówcy, ale czasem nie podejmuję kontaktu, bo musiałabym przestać być miła. 

Zapisuję to zdanie, bo jest esencją tego, czego szukam w pełnym kontakcie, także ucząc się asertywności...



środa, 3 sierpnia 2011

Prywatne życie...

Od czasu Larsa von Stiega (czyli równo rok) żadna książka mnie tak nie wciągnęła, nie zachwyciła... nie uderzyła. "Prywatne życie Pippy Lee" Rebeki Miller to opowieść o wspaniałej kobiecie, która "doszła do swojej ściany". Takim sformułowaniem określam sytuację, w której człowiek znajduje się w punkcie, w którym po prostu wie, co ma zrobić... i to robi. Nie oglądając się na innych, nie sprawdzając przyszłości a z przeszłości czerpiąc tylko to, co niezbędne.

Pippa Lee, główna bohaterka, po okresie młodzieńczego buntu, jak przyzwoita Amerykanka, założyła rodzinę, ułożyła się, nauczyła się gotować. Gdy jednak dzieci odeszły z domu zaczęło ją coś uwierać, ciągnąć w nieznaną przestrzeń. Tak jakby okres macierzyństwa (a może i małżeństwa) wymagał uśpienia niektórych cech charakteru, a po czasie uśpienia, nawieziony pragnieniem "odbicia sobie" nagle wykiełkował, niosąc za sobą nieznane emocje i potrzeby.

Cały dzień miałam w głowie tę historię. Zastanawiałam się, co mnie do niej tak ciągnęło, co najbardziej zapadło w pamięć i w serce. Myślę, że to niewysłowiona tęsknota za wolnością tak mnie ujęła. Za wolną, dziką mną samą, która dzisiaj stała się pieskiem na sznurku - dla samej siebie. Dom - praca - dom - praca - taki schemat przyjęłam. Czasem wypad do kina - substytut bycia w kulturze. A głód wolności odzywa się czasem w trzewiach i krzyczy, by go nakarmić. Pociesza mnie, że w życiu niemal każdej kobiety są takie stany. Że dzieci rosną, a mężowie dojrzewają. Karmię się nadzieją, że za jakiś czas wszyscy będą samodzielni, a ja odzyskam samą siebie... Tylko co ja wtedy zrobię? Czym się zajmę? Kim będę? Czy jak Pippa Lee, zerwę się z uwięzi i zniknę z jedną torbą? Czy może lata uformują mnie w bierną staruszkę? Dzisiaj boję się tej chwili... ale chyba nie da się przeskoczyć tego momentu. 

Zacząć od początku..

Jednak pisanie książki to nie taka prosta sprawa. Zacięłam się na 20 stronie i nie ruszę dalej. Dojrzałam do myśli, że kręcę się wokół tematu, że fabuła - jakkolwiek słaba - nie zmierza w żadnym kierunku. Bohaterowie przestali ze sobą rozmawiać, a ja sama mam dosyć. Decyzja: zaczynam od nowa. Po swojemu. Z jasnym planem, co chcę napisać i krok po kroku rozplanowanymi scenami/rozdziałami.

Jako autor czuję się wypalona i jest mi przykro, że to nad czym pracowałam przez pewien czas nadaje się do kosza. Z drugiej strony cieszę się, że zapadła decyzja o tym, że DO KOSZA. Mam luz i mogę zacząć od początku...