sobota, 31 grudnia 2011

Ludzie listy piszą...

Po całym dniu przygotowań do świętowania przysiedliśmy na sekundę, by odsapnąć. Za nami przeformułowanie mieszkania, by doprowadzić je do używalności sylwestrowej:) ... Teraz już tylko czekamy na gości i na żeberka:)

A to też ostatni moment, by podsumować rok i zaplanować następny. Ten przeszły był dla mnie interesujący, ale jakoś nie mam odwago spojrzeć we wpisy sprzed roku. Za to mam wielką chęć zażyczyć sobie, by ten przyszły rok przyniósł mi:

  1. nowe przyjaźnie,
  2. sukcesy finansowe,
  3. możliwość podróżowania.
Przede mną też decyzja, co ze sobą zrobić w najbliższym czasie; planowanie drogi zawodowej i strategii na rozwój; szukanie pomysłów na poradzenie sobie z zaległymi płatnościami moich Klientów/kontrahentów. W przyszłym roku chcę:
  1. mieć 0 takich sytuacji (że mi zleceniodawca nie płaci),
  2. działać jak skuteczny przywódca, który wie jak prowadzić siebie i ludzi do wspólnego sukcesu,
  3. patrzeć na swoje działania jak na konkretny biznes i przykładać większą wagę do zwrotu z tej inwestycji (lepiej rozpoznawać szanse biznesowe, także w kontekście finansowego zwrotu),
  4. otoczyć się niezwykłymi, uczciwymi, otwartymi na mnie i rzeczywistość ludźmi z obszaru rozwoju - po to by z nimi pracować i, w jakimś sensie, uczyć się od nich:), 
  5. stworzyć nową jakość na rynku szkoleń - taką, która odpowie na potrzeby jego uczestników, da mi szansę rozwoju i dobrych zarobków, pozwoli zostać jedynym kompetentnym Ekspertem Rynku Szkoleń i Rozwoju oraz mądrą i silną kobietą biznesu.

wtorek, 27 grudnia 2011

Ach, damą na szezlongu być...

Nieoczekiwany zbieg okoliczności sprawił, że spełniło się moje oczekiwanie o zatrzymaniu się i złapaniu dystansu. 

Właśnie takie cele ustawiłam przed coachingiem kilka tygodni temu. Gdy zaczynałam byłam zablokowana na - tak mi się zdawało - słabej efektywności swoich działań. Wiedziałam niby, że maksymalnie wykorzystałam swoje możliwości i wpływy, niemniej łudziłam się, że coaching w magiczny sposób zdejmie z mojej drogi przeszkody... I - o dziwo - tak się stało. Po 3 sesjach wszystkie tamtejsze blokady zniknęły. W ich miejsce pojawiły się nowe możliwości - dla szczęśliwego życia i dobrej pracy. Niemniej, czuję się przytłoczona ich zakresem. Tak jakby ktoś otworzył przede mną ogromną szufladę ze skarbami, a te świecą, kuszą i nie pozwalają się skupić. Potrzebuję pobyć trochę w tym stanie. Pobyć na swoim wygodnym szezlongu i obserwować swój świat w spokoju. Bez konieczności podejmowania szybkich "biznesowych" decyzji. Ale sprawia mi to trudność. Wygląda na to, że przejście z myślenia pełnego ograniczeń na swobodne, jest - dzisiaj, dla mnie - trudniejsze niż przekroczenie wartkiego, górskiego strumienia (z lodowatą wodą). 

Jak szukałam foty, to taki szezlong mnie ujął:) Na takim to choćby na koniec świata:)

niedziela, 25 grudnia 2011

Hacienda Zorita

Ależ pyszne wino:) Dawno nie piłam niczego tak pysznego:) A wszystko za sprawą kolegów z Infovide Matrix, którzy obdarzyli nas na zakończenie roku takim rarytasem. W imieniu swoim i męża dziękuję im za to:)

Mniam:) I wygląda na to, że nie do kupienia w Polsce. Pod hasłem Hacienda Zorita mam możliwość obejrzenia  gospodarstwo w winnicy - nie sklepy w okolicy...

środa, 21 grudnia 2011

Wygibasy.. rozwojowe

Gdy, na początku pracy coachingowej, określaliśmy oczekiwane efekty procesu, jednym z punktów było przejść na wyższy level w swojej pracy (to skojarzenie z grą komputerową, gdy wygranej planszy został tylko jeden klucz - klucz do przejścia na kolejną planszę - ale nie można go znaleźć. W grze, tak samo jak w życiu, łażenie bez pojęcia co dalej, przynosi frustrację). No i stało się:) W pracy rozwojowej, jak to w pracy rozwojowej - nic nie jest oczywiste i rzadko odbywa się wg zaakceptowanego scenariusza.

W krótkim czasie okazało się, że nic mnie nie łączy już z firmą P. i że mam wolność, co do wyboru swojej drogi. Przez chwilę pracowałam jeszcze nad tym co jest ważniejsze - pieniądze czy wolność - i dopóki nie wybrałam, dopóty dokoła działy się przedziwne i trudne do zrozumienia rzeczy. Tak jakby przestrzeń duchowa rozszczepiała się zamiast poszerzać - a przez to i ja cierpiałam. Niemniej, doświadczyłam wyraźnie, że "wyższy level" to ja w we własnej przestrzeni - z ludźmi, którzy są dla mnie ważni; z zadaniami, które mnie motywują i przynoszą korzyści oraz z robieniem tego, czego chcę właśnie ja.


za: www. mediarodzina.com.pl



sobota, 17 grudnia 2011

I krok do satysfakcji bycia we własnej przestrzeni


Medytacja. Po wczorajszej (trudnej i ważnej) sesji coachingowej przyszło do mnie odkrycie, że aby właściwie korzystać z dostępnych zasobów potrzebuję - z całą pewnością - nauczyć się korzystać z własnego mechanizmu kontaktu prawdziwą rzeczywistością* 

Zaskakujące jest jak daleko moje postrzeganie odbiegło przez dobę. Wczoraj, u Michała, szukając konkretów, wpadłam we frustrację, że nie widzę... że wiem, że mam i że jestem blisko, ale (cholera) nie widzę... A dzisiaj. Ledwo zdążyłam się zatrzymać i pochylić nad przygotowaniami świątecznymi a tu trach... jest.

Czuję ogromną satysfakcję, gdy myślę, o tym, że znalazłam pierwszy "konkret"w pracy nad określaniem własnej przestrzeni. Tym bardziej, że to wielki temat do eksplorowania. Niemniej, przede mną jeszcze dwa kroki...

*Piszę to świadomie, bo mam przekonanie, iż rzeczywistość jest względna i zależy od wielu czynników - głównie od tego kto ją postrzega.


za: www.czasduszy.pl

Życie bez smyczy

jest piękne

Mogę zapytać byłego Najwyższego: jaki jest cel spotkania oraz powiedzieć, że teraz jestem zajęta.
Mogę ignorować telefony od ludzi z biura.
Mogę spać po tym, jak zawiozę dzieci do szkoły.
Mogę spacerować w środku dnia z psem.
Mogę zjeść obiad w porze obiadu a kolację w porze kolacji.
Mogę zaplanować najbliższe dni po swojemu, z uwzględnieniem terminarza tylko najbliższych.

A z zawodowych:
Mogę zdecydować, co chcę robić i czy chcę to robić z kimś, czy jako ja sama. To byłoby ciekawe wyzwanie: wymyślić projekt, zaplanować jego realizację i zrealizować z sukcesem...


żródło: szurnietazmilosci.pinger.pl

sobota, 10 grudnia 2011

Chin-Ning Chu "Sztuka wojny dla kobiet"

Skończyłam czytać opracowanie "Sztuki wojny" Sun Tzu - "Sztuka wojny dla kobiet" Chin-Ning Chu. 

Zdecydowanie, z opracowaniem lepiej dociera się do sedna tego bestsellera:) A książka traktuje o typowych kobiecych sytuacjach w pracy i w życiu. Traktując te obszary jako miejsca toczącej się ciągle wojny o własną przestrzeń udowadnia, że punkty krytyczne leżą w naszej postawie względem trudności i wyzwań. Jednakowoż, ujmujące dla mnie w książce jest to, że traktując o kobietach podejmuje temat nieco filozoficznie.  Postawę kobiet porównuje do bycia wodą, która cierpliwie płynie, nie poddając się przeciwnościom losu ani atakom politycznym. Na tym też wskazuje budowanie swojej mocy w świecie - na cieprliwości i nie poddawaniu się. 
To mi bardzo przypomina Miłoszowskie porównanie dwóch światów, kobiecego i męskiego("Dolina Issy"), w którym ten pierwszy jest jak koryto rzeki: gdy rzeba zmieni bieg lub naprze całą energię na przeszkodę lub płynie leniwie przyglądając się sobie. Kobiety u Miłosza mają moc, z której korzystają od czasu do czasu, u Chin Chu walczą o wpływy, a zwyciężają tylko te, które potrafią korzystać ze swojej kobiecej natury. 


niedziela, 4 grudnia 2011

0 ograniczeń. Znowu o własnej przestrzeni

Temat pracuje mi w dalszym ciągu. Poprzedni wpis był chaotyczny i odzwierciedlał stan ducha, jaki miałam po spotkaniu coachingowym z Michałem. Wróciłam w nim do odkrytego jakiś czas temu, mojego wielkiego pragnienia o swoim miejscu w domu i do smutku, że temat cały czas leży nietknięty - z powodu, rzekomo zewnętrznych, ograniczeń.

"Po przepracowaniu" mam spokój, że w tym smutku za własną przestrzenią domową kryła się wielka potrzeba posiadania własnego, wolnego od uprzedzeń, sądów i ocen innych - JA. W ciągu ostatnich dni przekonałam  się, że w rzeczy samej tęsknię za wolnością w działaniu, w podejmowaniu decyzji, w poznawaniu ludzi niż za domem z ogrodem, czy mega-biurkiem, którego i tak nie dam rady wstawić do swojej 12-ometrowej sypialni-pracowni-garderoby itd... Ostatnie dni przyniosły mi pewność, że materialna przestrzeń ma to do siebie, że ciągle jej braknie, a zapewnienie sobie tego rodzaju bogactwa nie daje zaspokojenia, a tylko chwilowe ukojenie, po którym chce się więcej i więcej. 

Gdy dzisiaj robię ten wpis, przepełniona jestem radością z tego, do jakiego wniosku doszłam. Dodatkowo, mam satysfakcję, że sama. A na dokładkę mam w środku spokój, że nie muszę zabijać się o kasę, żeby ten swój wymarzony gabinet do pisania, czytania i odpoczynku posiąść. I tak właśnie rozumiem uwielbianą przeze mnie frazę "0 ograniczeń", którą kopiuję po J. Vitale.

Sądzę, że tamat jeszcze będzie u mnie pracował, ale niebywałe jest dla mnie jak potężnym narzędziem jest coaching.

piątek, 2 grudnia 2011

Własna przestrzeń

Własna przestrzeń. Odrkryłam, że jej potrzebuję, żeby budować swój świat i realizować swoje cele. W ćwiczeniu z wartościami, które układają się w mapę myśli znalazłam obszar, z którym nie wiedziałam, co mam zrobić - estetyka, atmosfera, dobry smak. Szybko dotarłam, że chodzi o własną przestrzeń: do pracy, do odpoczynku, do czytania. Taką, która pobudzałaby mnie do kreatywności, dawała poczucie bezpieczeństwa, inspirację do pracy. Od dwóch lat przerabiam historię własnego fotela - który byłby mój i tylko na mnie czekał a im mocniej myślę o tej potrzebie tym bardziej ona transformuje do przestrzeni: domu z ogrodem, osobnym pokojem do pracy i wybiegiem dla psa... 

ooo, gdybym to miała to bym miała uczucie pełności, spójności ze sobą... Ciekawe, czy uda mi się przeformułować rzeczywistość, by to uczucie zbudować? Nie wiem, od czego zacząć... 

niedziela, 27 listopada 2011

Znak kryzysu

Wczoraj, po wizycie w kinie z dzieciakami (Przygody Tin Tina - warto), pierwszy raz od dawna miałam możliwość wejść do kilku sklepów z babskimi ciuchami. Ze zdziwieniem odkryłam, że przestrzenie znacznie się zmniejszyły (ceny pozostały te same). Porównując to, co u mnie w branży, z tym co zobaczyłam w CH, nie mam wątpliwości, że to efekt kryzysu. 

poniedziałek, 21 listopada 2011

Boleśnie potrzebne...

Wczoraj spędziliśmy pół dnia z rodziną na turnieju karate (Michałowice 2011). Nie chwaląc się, dziecię znowu wróciło z pucharem mistrza województwa w swojej kategorii :) :):) Dla nas wielki sukces i wielka radość. Nie do opisania...

W tej dyscyplinie jednak reguły są twarde: albo wygrywasz i walczysz dalej o puchar, albo przegrywasz i schodzisz z maty. Nie ma przywilejów, nie ma półśrodków... Jest za to smak porażki. Słony jak łzy, gorzki jak smutek, szary jak stracona nadzieja. Im bliżej finału, tym bardziej wyraźne. Dokoła oczy kolegów z klubu, z klasy, trenerów, rodziców, sędziów. Wielkie przeżycie i doświadczenie, szczególnie, że mówię o wczesnej podstawówce i systemie ochronnym bardzo wrażliwym. 

Trudno jednak nie zauważyć wartości w tym, co się działo. Jako dorosły człowiek, głęboko zatopiony w rozwoju człowieka wiem, że strach, smutek, żal, to przeżycia, bez których nie można iść dalej. One zatrzymują, dają potrzebną do rozwoju przestrzeń. Ale naprawdę, trudno mi widzieć sens tym, że 7-latek po wspaniałej walce schodzi z maty pokonany. Tak pragnął zwyciężyć, walczył wspaniale... ale okazał się jednak gorszy...
Jak smakuje ten rodzaj porażki widać w sylwetce, w postawie pokonanego człowieka. Nawet jeśli jest młody.

I to czuję dzisiaj głęboko. Mam nadgryzioną duszę. Dorosły świat właśnie tak wygląda: wygrywasz - przegrywasz. A te dzieci, młodzi karatecy, są tak blisko tego. Boleśnie potrzebnie, boleśnie niepotrzebnie...

środa, 16 listopada 2011

Pożądane: flexibility i security

Jestem w trakcie czytania książki Amber Mac pt "E-przyjaciele". 

Sięgnęłam po nią, gdyż uświadomiłam sobie swoją "kruchość" wobec możliwości internetu i udziału w społeczności internetowej. Lektura podaje przykłady ludzi i firm, mierzących się z tą materią. Z różnym skutkiem.  

Refleksja, którą mam po dwóch rozdziałach: czy przypadkiem nie skończył się czas dużych, tłustych firm, z rozbuchaną administracją i przerośniętym ego menedżerów. Zastanawiam się, czy kluczem do osiągnięcia oczekiwanego przez rynek flexibility, a przez to do utrzymania się na rynku, nie jest przypadkiem zachowanie familiarności, jaką cenimy u sprzedawcy, w spożywczaku obok domu. W moim biznesie gwarantem zadowolenia klienta jest trener, który osobowo firmuje jakość współpracy. Nie ja, ani nie firma, którą repzerentuję, ale ekspert, którego polecam. Klient chce go obejrzeć, porozmawiać, popytać. W tym kontekście firmy szkoleniowe tracą rację bytu. Nie gwarantują odpowiedniej proporcji między flexibility a security. Spóźniły się i nie odrobią spóźnienia.

Jako człowiek szkoleń i rozwoju zastanawiam się, co mogę zrobić ja, by tę osobowość i elastyczność pokazać? Jak mam udowodnić swoją wiarygodność, by utrzymać się na rynku? Czytam dalej, może mnie zainspiruje, jakiś konkretny przykład...


poniedziałek, 14 listopada 2011

O potrzebie odpoczynku i o tym jak szewc bez butów chodzi

Na NVC uczymy się budowaniu kontaktu ze sobą. I właściwie nauka ta u mnie jest zintegrowana. Nie łączę jej tylko z rzeczywistością, o czym mam akurat okazję się przekonać, gdyż leżę unieruchomiona w łóżku z powodu potwornego bólu kręgosłupa. A dopiero co, w czasie podróży do Rz, narzekałam, że potrzebuję wolnego, że czuję się zmęczona obowiązkami i przytłoczona brakiem wsparcia. Wspomniałam o tym, że nie miałam właściwego urlopu (bo czasu na opiekę nad dziećmi nie liczę) i że czuję, że mój organizm upomina się o odpoczynek i że boję się, że jestem bliska wypalenia. Na hasło o odpoczynku bąknęłam tylko, że to niemożliwe. 

Teraz leżę, od środka i z wierzchu zabalsamowana mazidłami, które mają przeciwdziałać stanowi zapalnemu. I myślę o tym, gdzie mam rozum, skoro doprowadzam się do takiego stanu? Tyle opowiadam o tym klientom, że nie wolno, że należy przeciwdziałać, ze należy przewidywać i nie dawać się...



sobota, 12 listopada 2011

O wielkim odkryciu CD

Tak enigmatycznie napisałam o tym słońcu i dwa słowa dopowiedzenia:

Spędziłam 10 godzin (w drodze do klienta, w dwie strony) w samochodzie z Michałem Kułakowskim. To on pokazał mi to słońce. (brzmi dwuznacznie - trudno).

Niebywałe, że po świecie chodzą zwykli ludzie, którzy potrafią i rozgrzać duszę, i nakarmić serce, i rozjaśnić życie. Ja zapisuję się do niego na zajęcia, bo potrzebuję więcej:)

Strona Michała:
www.jestemnaswojejdrodze.pl

czwartek, 10 listopada 2011

Wielkie odkrycie

W tym tygodniu dokonała wspaniałego odkrycia. Napawam się szczęściem i nie wiem, co mam z nim zrobić, tyle tego we mnie. Odkryłam, że posiadam własne słońce, które daje mi energię i ciepło, przydatne
do szczęśliwego życia.

Zawsze je miałam, ale nie wiedziałam o tym. Teraz przepełniona jestem radością, 
bo wystarczy, że nieco spojrzę w górę, lekko w prawo i już je widzę. A grzeje tak, że starczy dla całego mojego otoczenia:)

A najlepsze jest to, że każdy ma to słońce nad swoją głową. Wystarczy je dostrzec

wtorek, 1 listopada 2011

Nie rób problemów tam, gdzie ich nie ma

Moje dziecko (lat 6) od kilku dni chodzi z następującą opinią na ustach "Nie rób problemów tam, gdzie ich nie ma".

Szczęka opada, szczególnie że jest wyjątkowym marudą:P

sobota, 29 października 2011

Żyjemy w czasie pomiędzy

"Żyjemy w czasie „pomiędzy”. To jest, niestety, brutalna prawda i trzeba ją ludziom powiedzieć – epoki się zmieniają, stare zasady biznesowe przestają istnieć, musicie znów się uczyć i nadążać. Jeśli tego nie chcecie, prawdopodobnie będziecie przez resztę życia klepać biedę."

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/rynek/ekonomia/1520618,1,piraci-blogerzy-i-e-11-wrzesnia---prof-lessig-dla-polityki.read#ixzz1cAhEhAgQ


czwartek, 27 października 2011

Nasz stres codzienny

Wyjechałam dzisiaj do biura ok. 6.30 z domu (unikam korków Warszawskich, stąd ta dziwna pora). Mieszkam na niezbyt uczęszczanej ulicy i dojeżdżam nią do trochę bardziej ruchliwej. Jednak dalej, o 6.30 to strefa baaardzo ograniczonego ruchu. Żeby wjechać w tę druga ulicę, muszę nieco się wychylić, żeby zobaczyć czy nic nie jedzie z prawej strony. Właśnie nadjeżdżał człowiek samochodem i ... o 6.30... obtrąbił mnie... Pukał się w głowę i przeklinał... 

Zastanawiam się teraz, co jest w człowieku (z człowiekiem) takiego, że o 6.30, na nie ruchliwym skrzyżowaniu przeklina, trąbi i w ogóle dziwnie się zachowuje...



niedziela, 9 października 2011

Dawać z siebie to, co najlepsze


"I wcale nie chodzi o ty by starać się być najlepszym, chodzi o to by dawać z siebie to co najlepsze, najlepiej jak potrafisz TERAZ.
Żeby zaangażować się."

Ten cytat pochodzi ze strony Michała Kułakowskiego www.jestemnaswojejdrodze.pl. Poznałam go, poszukując rzetelnych trenerów i coachów do swojej pracy. Odpowiada mojemu podejściu do życia i do pracy, myśleniu o tym, że prawdziwość i zaangażowanie budują to, co w życiu najważniejsze.

Dla mnie jest to o tyle ważne, że w ostatnich dniach spotkałam się z czymś w rodzaju zarzutu o uczciwość. Mocno przeżyłam tę konfrontację. Długo nie mogłam zrozumieć, czym jest ten zarzut. Z czasem stanęłam na nogi.  Wiem, że moje podejście nie pasuje do typowego biznesu i wprawia go w osłupienie, a jednocześnie w biznesie szkoleniowym jest tym, co niezbędne by budować. Właśnie to daję od siebie. Zaangażowanie i dawanie tego co najlepsze - TERAZ. Cieszę się, że mam koło siebie ludzi, którzy myślą jak ja. Widzę, że strategia rzetelności się sprawdza i wiem, że to jest słuszna droga: dla mnie, dla mojej rodziny, dla moich Klientów.

niedziela, 25 września 2011

Biegać mądrze

"Sportowiec tkwi w każdym z nas. Uosabia ludzką naturę od dziesiątek tysięcy lat. Od nas zależy, czy otworzymy klatkę i wypuścimy go na wolność. Nawet jeśli sportowiec zrobi sobie przerwę, znów można go ożywić i wypuścić na wolność."

"Biegać mądrze", Richard Benyo, wrzesień 2011

To taki cytat na okoliczność maratonu, który po raz kolejny przebiegł mój mąż, a ja się przyglądałam (i zazdrościłam). Smutno mi, że mnie nie zaprosił do przygotowań. Smutno mi, że gdy jechał na obóz biegowy nie pomógł mi zorganizować rodziny, tak bym i ja mogła skorzystać. Smutno mi, że poddałam się - od tamtego czasu nie biegałam - i że trudno mi zacząć z tą nową wiedzą o sobie. Książka, mam nadzieję, pomoże mi ustawić na nowo priorytety. 

A co jeśli wcale nie chcę biegać? 

piątek, 2 września 2011

Bałagan na biurku kosztuje...


A u moich dzieci, sprzątnięcie biurek i półek (przed rozpoczęciem roku szkolnego) zajęło mi godzinę. Za godzinę, po wizycie przyjaciół, było podobnie.

O swoim biurku nie wspominam, bo się wstydzę. Tłumaczę sobie, że na tym maleńkim stoliczku naprawdę trudno jest cokolwiek zmieścić...

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Mega efektywność

Gdyby ktoś mi kazał wymyślić 50 tematów szkoleniowych do oferty firmy szkoleniowej w ciągu jednego dnia, to chyba nawet bym się do tego nie zabrała. A jeśli bym się zabrała, to po 15 temacie, byłabym wypstrykana z pomysłów, sfrustrowana. Na szczęście dałam się przekonać do spotkania w zespole. Po całym dniu pracy - naprawdę wyczerpującej pracy - z 3 trenerami, mam przynajmniej 50 tematów i czekam na więcej. Mega efektywność... To jak dotknięcie tajemnicy... 

Kasiu, Darku, Adamie, Marcinie!
Dziękuję Wam za zaangażowanie. Bez Was to, co robię, byłoby płaskie jak lizak za 50 gr.

piątek, 5 sierpnia 2011

Żyrafy nie są perfekcyjne...

Takie zdanie - też z Rosenberga - zapisuję ku pamięci...

Nie chodzi o to, by cały czas docierać do potrzeb i pracować tylko metodą. Chodzi o to, by dać sobie prawo do tego, by być z człowiekiem, po swojemu. 

Gdy wczoraj rozmawiałam z K.A. wysłuchałam jej - chyba dobrze - ale gdy wyszła pomyślałam o tym spotkaniu, że nie dałam jej wystarczająco empatii. Przestraszyłam się tego, chciałam nawet dzwonić do niej z samego rana, by ją ratować:) Na szczęście, przy porannej kawie, przeczytałam o tym, że żyrafy nie są doskonałe. Na dokładkę, Rosenberg sam to stwierdził, że metoda jest narzędziem, które nie zawsze jest potrzebne. Ulżyło mi:) Bo jakoś nigdy nie fiksowałam się na samej metodzie, a pracowałam z nią szukając różnych dróg docierania do sedna.

Obfitość białych stron

A z tym pisaniem książek to lipa jakaś. Niby człowiek oczytany, niejedną książkę na studiach przeczytał i "obrobił" ( a ile się przy tym nawymyślał, ile najznakomitszych teorii wysnuł), a jak przychodzi co do czego - siad i do konkretów - pustka... 20 stron napisanych do niczego się nie nadaje - oprócz tytułu. 
Po zostawieniu tytułu zostaje obfitość białych stron do zapisania. Dalej pustka. Weny nie ma. Wyszła. Zostałam sama ze sobą. Ile można tak ze sobą. Cały dzień ze sobą, a potem jeszcze w książce o sobie.


Albo coś mi przyjdzie do głowy, albo nie. W każdym razie taka ze mnie pisarka jak z koziej d... trąba. 


A sukces? Nie ma sukcesu!!!!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Żyrafy nie są miłe...

To hasło dla mnie - z Marshala Roseneberga.  Czasem wychodzi mi uzyskanie empatycznego kontaktu i dotarcie do potrzeb rozmówcy, ale czasem nie podejmuję kontaktu, bo musiałabym przestać być miła. 

Zapisuję to zdanie, bo jest esencją tego, czego szukam w pełnym kontakcie, także ucząc się asertywności...



środa, 3 sierpnia 2011

Prywatne życie...

Od czasu Larsa von Stiega (czyli równo rok) żadna książka mnie tak nie wciągnęła, nie zachwyciła... nie uderzyła. "Prywatne życie Pippy Lee" Rebeki Miller to opowieść o wspaniałej kobiecie, która "doszła do swojej ściany". Takim sformułowaniem określam sytuację, w której człowiek znajduje się w punkcie, w którym po prostu wie, co ma zrobić... i to robi. Nie oglądając się na innych, nie sprawdzając przyszłości a z przeszłości czerpiąc tylko to, co niezbędne.

Pippa Lee, główna bohaterka, po okresie młodzieńczego buntu, jak przyzwoita Amerykanka, założyła rodzinę, ułożyła się, nauczyła się gotować. Gdy jednak dzieci odeszły z domu zaczęło ją coś uwierać, ciągnąć w nieznaną przestrzeń. Tak jakby okres macierzyństwa (a może i małżeństwa) wymagał uśpienia niektórych cech charakteru, a po czasie uśpienia, nawieziony pragnieniem "odbicia sobie" nagle wykiełkował, niosąc za sobą nieznane emocje i potrzeby.

Cały dzień miałam w głowie tę historię. Zastanawiałam się, co mnie do niej tak ciągnęło, co najbardziej zapadło w pamięć i w serce. Myślę, że to niewysłowiona tęsknota za wolnością tak mnie ujęła. Za wolną, dziką mną samą, która dzisiaj stała się pieskiem na sznurku - dla samej siebie. Dom - praca - dom - praca - taki schemat przyjęłam. Czasem wypad do kina - substytut bycia w kulturze. A głód wolności odzywa się czasem w trzewiach i krzyczy, by go nakarmić. Pociesza mnie, że w życiu niemal każdej kobiety są takie stany. Że dzieci rosną, a mężowie dojrzewają. Karmię się nadzieją, że za jakiś czas wszyscy będą samodzielni, a ja odzyskam samą siebie... Tylko co ja wtedy zrobię? Czym się zajmę? Kim będę? Czy jak Pippa Lee, zerwę się z uwięzi i zniknę z jedną torbą? Czy może lata uformują mnie w bierną staruszkę? Dzisiaj boję się tej chwili... ale chyba nie da się przeskoczyć tego momentu. 

Zacząć od początku..

Jednak pisanie książki to nie taka prosta sprawa. Zacięłam się na 20 stronie i nie ruszę dalej. Dojrzałam do myśli, że kręcę się wokół tematu, że fabuła - jakkolwiek słaba - nie zmierza w żadnym kierunku. Bohaterowie przestali ze sobą rozmawiać, a ja sama mam dosyć. Decyzja: zaczynam od nowa. Po swojemu. Z jasnym planem, co chcę napisać i krok po kroku rozplanowanymi scenami/rozdziałami.

Jako autor czuję się wypalona i jest mi przykro, że to nad czym pracowałam przez pewien czas nadaje się do kosza. Z drugiej strony cieszę się, że zapadła decyzja o tym, że DO KOSZA. Mam luz i mogę zacząć od początku... 

niedziela, 31 lipca 2011

Cała prawda o pisaniu książki...


Dla mnie krótko, zwięźle i na temat - cała prawda o pisaniu. Dzięki Bogu, ja moje pierwsze 18 stron trzymam w ukryciu przed światem, cały czas trenuję pisanie i czytanie (najpierw studia i tony papieru przepuszczone przez umysł, teraz oferty i blog) i obserwuję świat, żeby mieć o czym pisać:) To czego nie robię - to nie siadam regularnie do mojej historii, a bez tego nie ruszę nawet o stronę... Oto, moja prawda o pisaniu...

wtorek, 26 lipca 2011

Pracując z milionerami

"Pracując z milionerami wiem, że większości pieniądze jako takie nie kręcą. Tylko pomysły, idee, wizje. I na to chętnie dadzą fundusze, traktując je jako wielką wędkę, nie rybę".

J. Santorski

poniedziałek, 25 lipca 2011

Potrzebuję namysłu

Gdy 2 lata temu wchodziłam w swój proces zmiany, założyłam że: zostanę dobrym trenerem. Potem przyszła moda na coaching i w tym także postanowiłam wziąć udział. Gdy przyszła do mnie propozycja współpracy z P/B nie zastanawiałam się długo. Po prostu wiedziałam, że to po to, bym mogła zrealizować swoje plany o życiu samodzielnym i obfitym. 

Dzisiaj, gdy jestem u progu decyzji... zatrzymuję się. Gdzie się nie obejrzę - sami coachowie. Szkoła jedna, druga, trzecia... czwarta, a w każdej niemal to samo. Jedna trwa ciurkiem kilkanaście dni, inna jest rocznym kursem połączonym z oficjalnym studiowaniem na uznanej uczelni. Koszty porównywalne. 

Mam w sobie wielki bunt przed udziałem w tym pozorowaniu doskonalenia. Rozumiem rynek, rozumiem czym jest system kształcenia ustawicznego, wiem nawet, że coaching dla niektórych jest to jedna z prostszych dróg na zmianę. Dla mnie jednak był czymś na szczycie, na samym czubku mojego sukcesu, u kresu drogi. Jednak w natężeniu jego szkół i "nauczycieli" jego wartość się mocno zdewaluowała. Dziś nie zastanawiam się nad tym, czy jestem na to gotowa, ale czy w ogóle chcę w tym uczestniczyć...

niedziela, 24 lipca 2011

Kochajmy swoje szakale!!!

Takie zawołanie zostało mi po zjeździe NVC. Więcej napiszę jak ochłonę:) Ale było jak zwykle...rozwojowo:)

wtorek, 12 lipca 2011

Sesja z alternatywami...

Pośród wielu pojawiających się opcji życiowych są takie, które się dzieją, takie które planujemy w przyszłości i takie, które planujemy, ale nie jesteśmy pewni, czy będą słuszne. Do mnie znowu przyszła refleksja, co z tym życiem? Z jednej strony wiem, gdzie jestem i jakie mam zadanie - jestem tu gdzie chciałam być - z drugiej strony życie nauczyło mnie, że bywa w nim różnie i należy szykować sobie alternatywy - na wszelki wypadek. Ale tych alternatyw namnożyło się w mojej głowie, że zaczęłam się  gubić...  przestraszyłam się też, że nie podołam wszystkiemu. No bo z jednej strony nowa, odpowiedzialna robota, z drugiej kurs trenerski i nauka nowego zawodu, z trzeciej strony plan o napisaniu książki, a z czwartej plan o wieczornej pracy instruktora fitnessu, czyli inny kurs trenerski, wymagający zaangażowania (a potem podjęcia działań w klubie sportowym). 

I tak sobie myślę, w odniesieniu do powyższych. Pora ustalić priorytety i przestać się szarpać. Nie da rady być stabilnym stojąc w 4 miejscach jednocześnie. Pora zacząć żyć spokojnie, bez rzucania się na każdą opcję. Wypisałam najważniejsze dla mnie kwestie i zamierzam sprawdzić, czy takie spojrzenie da mi równowagę:)
1. dom i robota (zarabianie pieniędzy)
2. kurs trenerski (druga noga do zarabiania pieniędzy)
3. może kurs coachingowy (ale po skończeniu kursu trenerskiego, bo nie dam rady wszystkiego na raz) (3 noga do zarabiania pieniędzy, ale bardziej styl życia)
4. może kurs związany z zarządzaniem w sporcie - po co mi uprawnienia instruktorskie? Czy naprawdę chcę spędzać wieczory pocąc się i licząc do czterech? Ooo, zarządzając klubem sportowym to już co innego...
5. może kurs związany z psychodietetyką. Myślałam o tym jakiś czas temu. W połączeniu z coachingiem i prowadzeniem klubu sportowego dałoby to może interesujący rezultat.
6. napisać wreszcie tę książkę, o której tyle wspominam - czemu się pojawiło na ostatniej pozycji? 

poniedziałek, 11 lipca 2011

Odkrycie...

Na tablicy sukcesów zapisuję udział w kursie podstawowym aerobiku. Nie mogę z nim jeszcze nic z tym zrobić, ale zobaczyłam jaką mam przestrzeń do zagospodarowania, by zrealizować marzenie wzorowej sylwetce przez całe życie i o posiadaniu prawdziwego klubu fitness:)

Dowiedziałam się o sobie też czegoś interesującego. Instruktor, Tomek, nazwał to i bez ogródek palnął między oczy: gdy nie jestem czegoś pewna wycofuję się - to charakterystyczne dla perfekcjonistów. I rzeczywiście, teraz zobaczyłam to w różnych obszarach. Zobaczyłam, jak napięcie blokowało moje działania i powodowało postawę "siroty", którą poprzedni szef, WCJ, próbował na wszelkie sposoby wyplenić. Jemu się nie udało, ale może  mnie się powiedzie:)

Ciekawe też, że człowiek, który widział mnie pierwszy raz w życiu, tak trafnie dojrzał i nazwał to, co przez pół życia mnie trawiło...

piątek, 3 czerwca 2011

Mój leadership - pierwsze kroki

Najpierw dwa tygodnie dochodziłam do siebie po podpisaniu umowy. Czułam się nieco przytłoczona osiągniętym, upragnionym sukcesem:)

Potem zaczęłam robotę, spięłam tyłek i stresując się, że mam bardzo mało czasu na zrealizowanie zadania, w ciągu półtora miesiąca zrobiłam to, co zaplanowane było na 4 miesiące (teraz będę dokręcać, ale zręb wszystkiego już mam). Naturalnie, mogłam się nie spieszyć, ale praktycznie trudno mi było ocenić, co tak naprawdę wyjdzie z tego co planuję:)

To, co wydawało się najbardziej trudne - pozyskanie człowieka do sprzedaży i zbudowanie zespołu trenerów - okazało się nie takie trudne. Przekonałam też wiele osób do swojej wizji i mam poczucie, że wspiera mnie w tym jakiś wewnętrzny talent:) 

Na razie wszystko idzie bez kłopotów. Cieszę się nieśmiało, pamiętając, że jak Panu Bogu pokaże się czego się pragnie, to ten weźmie patyki i zamiesza. Jednakowoż, swoje pierwsze kroki jako lider zapamiętuję w sukcesach:)

sobota, 14 maja 2011

Na dzień przed komunią

Pierworodny jutro pierwszy raz przyjmie Komunię Świętą. Jak to R. - jest wyluzowany i nie zaprząta sobie głowy drobiazgami. Formalności dopełnił, włosy wystrzygł, a na NK krowy nakarmił. Nic tylko pozazdrościć. Gdy rodzina do mnie dzwoni zapytać o przygotowania, nie bardzo wiem, co powiedzieć, więc wymyślam ile to mamy roboty. Ale prawda jest taka, że w restauracji wszystko za nas zaplanowali i wszystko nam zorganizują. Mimo to, w głowie, stres. Coś przecież należy robić... Tak więc, od wczesnego ranka biegam, robię zakupy (chociaż gości nie będzie w domu), piekę ciasta (chociaż gości nie będzie w domu), ugotowałam nawet wypasiony obiad, żeby było w domu czuć, że święto. Sumienie nieco uspokoiłam - a dziecko i tak wybyło do kolegi. Pewnie dalej będzie karmić krowy na NK, bo z domu ich pogoniliśmy, żeby poruszali się trochę...

poniedziałek, 9 maja 2011

Marzenia są dla dwudziestolatków... CD

Poprzedni wpis jednak opatrznie popełniłam... Cele zawodowe, to co innego niż cele rozwojowe. Te drugie wspierają pierwsze, ale zdecydowanie - po tygodniowym myśleniu - uważam, że cele zawodowe są bardziej konkretne i dotyczą planowanych osiągnięć. Dlatego poniżej mogę odnieść się tylko do tego co mi znane i co obejmuję małym misiowym rozumkiem:
1. zbudować dział szkoleń menedżerskich w P.
2. rozwinąć dział sprzedaży i rozwoju w P.
3. zbudować własną ofertę - innowacyjnych - szkoleń menedżerskich - dla siebie jako trenera
4. założyć klub fitness - dla siebie i swojej rodziny, na złe czasy:)

Potrzebowałam tydzień, żeby zrozumieć ideę;p Gdzież to rozum?

niedziela, 1 maja 2011

Marzenia są dla dwudziestolatków - ja mam plany zawodowe

Taki cytat zanotowałam na luźnej kartce papieru. Nie pamiętam kiedy. Dzisiaj, gdy robiłam porządki w moim domowym biurze, odkryłam tę notatkę i próbowałam przypomnieć sobie skąd się wzięła... Bez skutku... i tak nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że to stwierdzenie - jakiegoś anonimowego mędca - odczułam głęboko w kościach. Tak jakby z wiekiem;] moje emocje przeniosły się głęboko, gdzieś do szpiku kości i dawały o sobie znać tylko wtedy, gdy to warte uwagi. A w kontekście tego stwierdzenia uświadomiłam sobie, że ja też... Że ja też, dojrzałam do tego, by mieć plany zawodowe. Że jest mi potrzebny konkretny plan na tę sferę i choć coś tam intuicyjnie realizuję, to lepsze będzie dla mnie zastanowienie się nad konkretnymi działaniami, spisanie ich i rozliczenie siebie z ich realizacji niż luźne puszczenie się w przestrzeń zawodową.

Poniżej to, co chcę w najbliższym czasie zrealizować:
1. rozwijać swój warsztat sprzedażowy i menedżerski - od zaraz, sprawdzić co umiem w 2013.
2. zdecydować co z książką - zżera mi wiele energii myślenie o tym, że nie piszę, a może ja wcale nie powinnam tego robić - do końca czerwca 2011
3. skończyć kurs "system sprzedaży sandlera"- czerwiec 2011
4. zrobić kurs coachingu - do końca 2011
5. napisać biznesplan dla fitnessklubu, który chcę założyć - do końca 2011
6. skończyć szkołę trenerów i liderów - 2012
7. zacząć pracę jako trener - 2013 (na zasadzie dodatkowych zleceń, obok swoich działań menedżerskich)
8. zdecydować, co z moim klubem fitness - do końca 2013


I jakoś tak się dziwnie składa, że część terminów i zadań pokrywa się z tym co wypracowałam z Kasią na coachingu:] A miałam poczucie, że wróciłam do punktu wyjścia, przy czym wyraźnie widzę, że temat pracował i dojrzewał... 

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Jestem leniwa

Jak nic, nie chce mi się nic... Nawet czytać, a to dla mnie już szczyt lenistwa:)
Może to te święta mnie rozleniwiły? Może to szkoła (święta w niedzielę i poniedziałek, ale szkoła nie pracuje już od czwartku - do środy)? Może to ja sama? Hę...? 

niedziela, 17 kwietnia 2011

Nowa podróż bohatera

W zeszłym roku pisałam:
http://wielkidzienniksukcesu.blogspot.com/2010/03/podroz-bohatera-wg-diltsa-i-gilligana.html

Dzisiaj, w perspektywie nowej podróży, moje demony wyglądają inaczej. Te stare stały się "kimś z rodziny", te nowe jawią mi się nie strasznie, ale ciekawie.
Ciekawi mnie na przykład, czy w nowej wyprawie właściwie rozpoznam swoich sprzymierzeńców i swoich wrogów. Niektórych uczestników mojej podróży już znam i jest dla mnie ciekawe, dokąd zaprowadzi nas wspólna droga. Boję się, że ci, których chciałabym w swoją drogę zabrać, wcale nie będą tego chcieli. Stanę wtedy przed nowym wołaniem - szukaniem wśród "obcych". Co wtedy zrobię? Czy właściwie wybiorę?

Na dzisiaj plan jest taki:
1. rozpoznać drogę - zbudować mapę wyprawy (plan działania, krok po kroku),
2. poprosić do towarzystwa tych, z którymi czuję się odważna (powołać drużynę),
3. zapakować plecaki i wyruszyć,
4. nie zawracać, gdy pojawią się przeszkody - trzymać się planu, obserwując czy uprzednio obrana ścieżka, na podstawie papierowej mapy, jest faktycznie możliwa do przejścia - w razie czego odpowiednio reagować.  


A z refleksji: 
Bardzo miło mi się czytało wpis sprzed roku. Widać w nim sporo strachu, ale i nadziei, że wszystko się powiedzie. Mało w nim było założeń, co do konkretnego celu, więc i zakończenie podróży przyszło jakoś tak samo z siebie. Sukcesem na tamtym etapie było odważenie się. Dzisiaj mam podobnie, choć z tamtymi doświadczeniami jest mi raźniej. Cieszę się, że zanotowałam tamten czas, bo dzisiaj mnie wzmocnił - przed nową podróżą:)
A co to za podróż opowiem w następnym odcinku...

piątek, 8 kwietnia 2011

Jestem szczęśliwa

Wygórowane oczekiwania - kiedyś też tak żyłam. Ustwiałam sobie poprzeczkę, nawet niezbyt wysoko i jak się coś zmieniało w przestrzeni nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Martwiłam się, złościłam, nakręcałam, przegadywałam, ale byłam w bezruchu, stałam i czekałam, aż ktoś za mnie coś zrobi.

Na kursie NVC dowiedziałam się dlaczego ustawiam sobie poprzeczkę (cele i zadania) i dlaczego dobieram takie, a nie inne narzędzia do ich realizacji/nie realizacji. Mając tę świadomość, łatwiej mi znajdować rozwiązania dla tego, co w przestrzeni (może ogólnie: w kosmosie) przeszkadza mi je realizować. I tutaj znajduje się klucz do tego wpisu. Słuchając niektórych osób z mojego otoczenia zauważam ciekawą zależność - są tak zafiksowane na realizacji określonej z góry strategii, że zrealizowanie tego samego celu, ale w inny sposób, nie wydaje się interesujące. Tak jakby relizacja celu WEDŁUG MOJEGO klucza miała dać im największe szczęście, wykazać ich ważność w relacji (osobistej i biznesowej). Wiążą się z tym nerwy, stresy i kłótnie, poczucie porażki i bezsilności.

Cieszę się, że jestem już krok od tego, że umiem znaleźć w sobie odpowiedzi - o co tak naprawdę chodzi i idę do przodu z dużą zgodą na to, że zdarzy się to, co najlepsze:) Na dokładkę, umiem rozpoznać chwilę, w której ktoś - rozmówca - blokuje kontakt. Już wiem, że nie z każdym chcę dzielić się swoimi chwilami, wiem też, że nie każdy przyjmie ze zgodą to, że ja nie chcę doradzać i oceniać. Ma to dla mnie dużą wartość. Zmieniłam się, stałam się otwarta i bardziej odważna. Jestem szczęśliwa:)

czwartek, 31 marca 2011

Zakręcona zagadka

Krok 1: Podeszłam do bankomatu.
Krok 2. Wyjęłam kartę debetową z portfela.
Krok 3. Włożyłam kartę debetową do otworu w maszynie.
Krok 4. Podałam numer PIN.
Krok 5. Wskazałam kwotę, którą chcę wypłacić - 500 zł.
Krok 6. Potwierdziłam.
Krok 7. Wyjęłam kartę z otworu w maszynie.
Krok 8. Włożyłam kartę do portfela.
Krok 9. Zamknęłam portfel.
Krok 10. Odeszłam od bankomatu.

O czym zapomniałam?

Sukcesów - 0!
Jestem wściekła!!!

sobota, 26 marca 2011

Reprezentuję Market (Diss na Ceneo)



Film udostępniam za Blogiem Jaskiniowca.

G. rozbawiasz mnie czasem do łez:) Dziękuję Ci za ten filmik. Jak Ty znajdujesz takie cacka?

"Radykalne wybaczanie" Colin C. Tipping

Wzięłam tę książkę do ręki z nadzieją, że jak przeczytam, to ważny w moim życiu temat odejdzie - sam z siebie. Sam pomysł - radykalnego wybaczenia - wydał się wtedy czymś w stylu "nie zaszkodzi spróbować". Trudno jednak mi było samej przejść pełny proces i samodzielnie odnieść się do tego trudnego tematu, który leżał mi na sercu. Nie będę opisywać o co konkretnie chodzi, to nie ma znaczenia dla tego wpisu. W każdym razie założenie "nie zaszkodzi spróbować" nie sprawdziło się.

Potem, w trakcie coachingu okazało się, że metodę mogę zastosować w odnieseniu do czego innego. I zdarzył się cud. W ciągu dwóch dni udało mi się odmienić sytuację - po prostu, dlatego, że to było łatwe. Coś, co wybijało mnie regularnie z mojego rytmu i wydawało się być baaardzo trudne, w jednej chwili stało się łatwe i zrozumiałe. Zaskakujący efekt. Pogodzenie się z takimi a nie innymi emocjami, zgoda na to, by były przyniosła ulgę i .. odmianę. 

Książkę polecam, bo taniec dusz, który opisuje autor jest piękny i wpisuje się w normalne obrazy codzienności. Na dokładkę, można krok po kroku przejść proces radykalnego wybaczania. Mam przekonanie, że można to zrobić samodzielnie, ale książkę należy przeczytać z otwarciem na nowe:) Mnie się w pierwszym momencie nie udało, ale drugie podejście to pełen sukces:)

piątek, 25 marca 2011

Gdzie jestem teraz?

Po niespełna miesiącu "niepracowania" - bo intensywne myślenie nad znalezieniem dźwigni dla swojego biznesu nie nazywam pracą:) udało mi się określić co działo się z rynkiem szkoleń w ostatnich miesiącach. Jeśli macie ochotę przeczytajcie, co mi się "urodziło" w przerwie od pracy. Ciekawi mnie, jak wygląda to w innych branżach - ale osobiście tego nie sprawdzę, więc poproszę o opinię:)

1. Szkolenia zawiodły Klientów. Z obfitości ofert wybierają oni gotowe rozwiązania. Prawdopodobieństwo dotarcia pojedynczego konsultanta akurat do tej osoby, w tej firmie, która akurat tego konkretnego produktu potrzebuje graniczy z cudem. Wygrywają firmy posiadające ogromną bazę danych i sprawny system sprzedaży (telemarketing), no może jeszcze konkretny produkt (kadry, płace, podatki).
2. Mimo, że w prawdziwej sprzedaży nigdy nie chodzi o cenę, Klient - wybierając w obfitości propozycji szkoleniowych - bardzo negocjuje stawki. Odpowiedzią rynku były szkolenia EFS, które niektórym dały szanse na przeżycie a innych "zarżnęły" powodując obniżenie stawek i jakości usługi. To zaś prowadzi z powrotem do punktu 1.
3. Wielu konsultantów i trenerów odłączyło się od firm szkoleniowych licząc na szczęście w pojedynkę. Efekt: rozdrobniony rynek szkoleń oferuje coraz tańsze szkolenia o niskiej jakości i słabej efektywności. Jaki efekt? Powrót do punktu 1.

Co z tym mam zrobić? Na razie rozrysowałam plan awaryjny, ale realizacja wymaga czasu i trochę wkładu finansowego. Spotykam się z osobami, które byłby zainteresowane moimi usługami, kończę szkołę trenerów i zaczęłam baaaardzo przyzwoity kurs sprzedaży. Czuję, że ten zmieniony rynek szkoleń to spora szansa dla mnie - ale nie umiem dzisiaj uporać się z zagadnieniami, które opisałam powyżej w punktach. Z powyższego wynika, że Klient nie wierzy w to, że jakiekolwiek szkolenie rozwiąże jego kłopoty. Te najczęściej wynikają ze słabości firmy (w kryzysie), ale niełatwo jest mu znaleźć właściwe przełożenie, by kontraktować zamówienia. Tych jest coraz mniej, więc brakuje pieniędzy - m.in. na szkolenia. I koło się zamyka. Nie wiem, co mam o tym myśleć? Wiem, co się dzieje, jestem w samym centrum wydarzeń, ale to jeszcze nic nie znaczy. Dalej nie daje mi to nic, oprócz pewności, że należy znaleźć dzwignię dla biznesu:)

Sukces: wiem, gdzie jestem:)

niedziela, 20 marca 2011

O zmianie

W zmianie najtrudniejsze jest to, że trzeba ją przetrwać i przyswoić:) Potem to już samo życie: rutyna i dzień powszedni...

wtorek, 15 marca 2011

O radości pisania

Siedziałam dzisiaj z bliską mi osobę na kawie. Rozmawiałyśmy o swoich doświadczeniach i pasjach (bieganie, malowanie ścian, mężowie itp). W pewnym momencie G. wspomniała jeden z moich wpisów na blogu, który ją wzruszył. Myśląc o nim miała łzy w oczach:)

Niezwykłe wrażenie... Patrzę na żywego człowieka, który reaguje na moje słowa. Gdyby była to inna forma np. pamiętnik, żadne z nich nie ujrzałoby światła dziennego. Dzięki internetowi mam łatwość publikacji i załączania tego, co mi tylko przyjdzie do głowy ludzie, o dziwo czytają to, co im napiszę:) A niektórych, niektóre wpisy wzruszają.

Dla mnie cud:)

Dziękuję wszystkim czytającym i obserwującym za dobrą energię. Przepraszam za zanudzanie sobą.
Dzisiejsze zdarzenie zapisuję do sukcesów - pisarskich. Wzruszenie traktuję jak zaproszenie do kolejnych kroków. Czyżbym miała odważyć się wrócić do pisania książki, którą zaczęłam i przestraszyłam się, że mam szansę ją skończyć?

poniedziałek, 14 marca 2011

Rozpoznałam, że doszłam do "swojej ściany"

15 marca. Wiosna zaświeciła przez szybę a ja poczułam się taka wolna. Za mną nieprzyjemne dni toksycznego związku z Klientem/Pracodawcą. Przede mną tysiące ścieżek, a każda kusi kolorami i zapachem. Co wybrać? W którą iść stronę? Jak zobaczyć siebie z innej perspektywy i dostrzec to co najkorzystniejsze? Na razie idę po omacku, ale zrobiłam:
1. biznes plan dla swojego życia,
2. wyznaczyłam priorytety - moje chcę - nie chcę,
3. wyznaczyłam kamienie milowe - co chcę osiągnąć w ciągu konkretnego czasu.

To rzeczywiście przydaje pewności siebie. I z tego się cieszę. Cieszę się też z tego, że rozpoznałam, kiedy doszłam do "swojej ściany", bo od tego momentu wiedziałam, co należy zrobić. Ścianą nazywam ten punkt w życiu, w którym nie pozostaje nic ponad wymyślenie, w którą stronę się zwrócić. Wiem ile wysiłku włożyłam w to, by zdarzyły się cuda i tym bardziej cieszę się, że przede mną tylko bogate, ukwiecone, soczyste i szczęśliwe łąki życia.


Może nie łąki, ale też piękne:)
(źródło zdjęcia: http://akatsuki-naruto-sakura-sasuke.blogasek.pl/komentarze-543029-baloniki-.html)
Pamiętam jak, ponad rok temu, załączałam podobne zdjęcie modląc się o możliwść uniesienia się, odbicia od ziemi. Dzisiaj lecę:)

wtorek, 1 marca 2011

"Zero ograniczeń"

Odczytałam na nowo "Zero ograniczeń" oraz "Prawo przyciągania" Joe Vitala. 
Dwa lata temu książka zainpirowała mnie do działania - po prostu. Nie miałam nic, niewiele o sobie wiedziałam i przekonanie autora o uzdrawiającej mocy medytowania, by osiągnąć upragniony cel, była kusząca. Z perspektywy widzę, że podziałała:) 

Dzisiaj, stojąc na kolejnym rozdrożu przeczytałam książkę uważniej. Śledząc proces myślowy autora. Niby nic odkrywczego, ale zgłoszona przez niego potrzeba konkretyzowania pragnień i oczekiwań, to nic innego jak SMART w zarządzaniu: Sprecyzowane, mierzalne, ambitne, realne i umieszczone w konkretnym czasie:)

"Zero ograniczeń" to także chwytliwe hasło. Użyłam je parę razy w swoich sprawach - ale nie przyniosło natychmiastowego rezultatu. Otwarło za to umysł na rzeczywistość i na mnie samą - jaką nadrzędną aktywność w moich planach.

Jako sukces zapisuję umiejętność realnego podejścia do amerykańskiej idei o bogactwie, w którym praca własna jest wartością podstawową.

niedziela, 27 lutego 2011

"Dobrobyt to umiejętność robienia tego, co chcesz robić, w momencie, w którym chcesz to robić".
Raymond Charles Baker

sobota, 12 lutego 2011

"Zen współczesnych" Chris Prentis

Człowiek prawdy widzi to, co dostrzega oko,
i nie stwarza niczego, czego nie ma. Słyszy to, co dociera do jego uszu, i nie śledzi wyobrażonych niuansów czy poddtekstów. On... nie zajmuje się ukrytymi znaczeniami.
Czuang Tsy


Nigdy nie mów "nie potrafię", bo jesteś nieograniczony. Nawet czas i przestrzeń, w porównaniu z Twoją prawdziwą naturą są niczym. Możesz zrobić wszytko i cokolwiek.
Swami Vivekananda

niedziela, 6 lutego 2011

Co zrobić gdy... - subiektywny kurs sprzedaży prowadzony dla samej siebie. Cz. 2

Pracując z Klientem pamiętam o tym, że dzisiaj ważne są dla niego:
1. jakość - nie ilość,
2. wartości jakie niesie za sobą produkt, usługa, w tym jak dalece da się dopasować mój produkt do jego potrzeb i oczekiwań.
3. praktyczność i realność tego, co otrzymuje - w odróżnieniu od enigmatycznych obietnic.

W mojej sprzedaży - usługa i to mocno wirtualna na etapie podejmowania decyzji (szkolenia, rozwój), te trzy wydają się być najbardziej kluczowe. 

sobota, 5 lutego 2011

Zastanawiam się nad zmianą

Dzięki uświadomieniu sobie, że każda faza życia jest zdarzeniem naturalnym, nie musimy na zmienne koleje losu reagować zwątpieniem lub nadmiernym podnieceniem. Widzimy wtedy, że w każdych okolicznościach możemy zachować swą dumę i odwagę, że każda sytuacja jest okazją do doświadczania pełni życia

Chogyam Tnungpa Szambala „Święta ścieżka wojownika”



czwartek, 3 lutego 2011

Co zrobić gdy... - subiektywny kurs sprzedaży prowadzony dla samej siebie. Cz. 1

Złości mnie kiedy Klient podejmuje decyzję o wyborze firmy na podstawie ceny. Do dzisiaj szłam na żywioł,  badałam, co jest rzeczywistym powodem decyzji Klienta - bez satysfakcji.Chcę to zmienić. Niech na liście sukcesów znajdzie się odkrycie jednego z wąskich gardeł w mojej sprzedaży - słabo cisnę Klienta. Chcę to zmienić.

Lekcja I. 
Temat: Co zrobić, gdy Klient uznał, że cena jest dla niego za wysoka i zdecydował, że podejmie współpracę z inną firmą. Jak zachwiać bezpieczeństwem Klienta?


3 odpowiedzi na informację, że cena produktu jest za wysoka:

1. Może inni zaproponowali to szkolenie Państwu taniej, ale tylko my możemy zapewnić kompleksową, sprawną obsługę. To duża oszczędność, gdy dostawca przekazuje Pani gotowy, najwyższej jakości produkt w ustalonym terminie.
2. Czy inni dostawcy rzeczywiście dopasują to szkolenie do Państwa potrzeb? My to robimy na każdym etapie szkolenia. Nasi trenerzy mają takie doświadczenie praktyczne i trenerskie, które pozwala im swobodnie żonglować narzędziami i technikami - w zależności od potrzeby, także na etapie realizacji - by spełnić oczekiwania Klienta.
3. Program proponowanego szkolenia został już sprawdzony w praktyce. Znamy typowe reakcje uczestników na zastosowane narzędzia i wiemy jakie efekty przynoszą zastosowane metody. Czy potrzebuje Pani kontaktów do Klientów, którzy pracowali z nami w ramach takeij realizacji?

sobota, 29 stycznia 2011

Czas i zarządzanie sobą w czasie CD

Kolejny dzień analizowania dziur czasowych przyniósł mi tyle, że nadal muszę nad sobą pracować. W pracy - jak to w pracy - raz pożar, raz zaplanowane działanie, a wszystko na pilnie. Kwestia ustalania priorytetów jest zdecydowanie na I planie. 
1. Zrobiłam jedną listę na sprawy przychodzące i natychmiast przepuszczam ją przez myślenie, o tym co w związku z tym zrobić dalej. Faktycznie skróciło to moje listy "do zrobienia", bo odznaczenia kolejnych działań powodują, że czuję się bardziej efektywna, a tematy oznaczone są jako zakończone. 
2. Chcę zamienić Outlooka w mojego sprzymierzeńca. Wydłużona lista folderów nie sprzyja już efektywności. Segregowanie maili zajmuje mi teraz więcej czasu niż to konieczne, więc przestałam to robić. Wrzucam wszystko do folderu "moje odebrane" i wyszukuję po dacie, nazwisku, frazie itp... Dosyć to działa.
3. Delegowanie - oj, tu będę miała sporo pracy. Wiem, co mogłabym delegować, ale czy będę umiała odpuścić swoją "perfekcyjność"? Na razie nie tematu nie ruszam - przyglądam się.
4. Telewizję polską zamieniłam na BBC, angielskiego mogę słuchać w aucie. Na razie wożę szkolne płyty dziecka, z prostymi rymowankami, ale za moment będę mogła przejść na coś poważniejszego. W pracy też mogłabym zrobić kilka zdań z Murphiego. Na razie książka leży na biurku, bo mi się nie chciało wgryzać w ćwiczenia w wolnym czasie, ale i tak uważam, że zrobiłam kolejny krok ku poprawieniu swojej dostępności względem angielskiego.

środa, 26 stycznia 2011

Czas i zarządzanie sobą w czasie. Cz. 1

Kiedy po raz kolejny ucieszyłam się, że Kasia nie przyjdzie na angielski, zapalił mi się w głowie, wielki pomarańczowy, migający i wyjący kogut. Z jednej strony cieszyłam się, że znowu umyka mi angielski, do którego znowu jestem nieprzygotowana, z drugiej poczułam, jak kolejny stały punkt mojego tygodnia rozsypał mi się w palcach i uleciał z wiatrem. Naprawdę zawstydziłam się, gdy uświadamiam sobie, że nauczyciel stracił motywację do pracy ze mną, wypalił się.

Za tym trudnym uczuciem poszła jednak potrzeba rozwinięcia tematu bardziej konstruktywnie niż narzekając i zostawiając go napoczętym. Postanowiłam zmienić podejście do nauki angielskiego, ale przyjmując jednocześnie smutną prawdę o tym, że faktycznie nie mam wiele czasu na naukę. Za mną pierwszy dzień analizowania, w których miejscach uciekają mi minuty. O zgrozo! Uciekają mi nawet w pracy. Wychodzę z domu, żeby zrobić coś konstruktywnego, a zamiast tego, bąbluję czas... Odkryłam dzisiaj 4 godziny, których nie mogę zlokalizować...Byłam w pracy, zajmowałam się tym, co potrzeba, ale nie pamiętam czym. Może były to dwuminutowe czynności menedżerkie, może maile do Klientów, ale na pewno nie były to priorytety.

środa, 12 stycznia 2011

Być jak drzewo

Jim Camp "Wychodząc od nie" - książka o negocjowaniu. Kupiłam ją sobie na gwiazdkę - z myślą o zbliżających się negocjacjach. Spodziewałam się czegoś w rodzaju standardu, a dostałam całkiem świeże - dla mnie - spojrzenie na temat. "Nie" w wydaniu Campa to nie tylko początek, ale przede wszystkim cała filozofia pracy menedżera. "Nie" odkrywa rzeczywiste powody i arsenał narzędzi do zastosowania, ale troszczy się też o potrzeby. Dosyć mi to rezonuje z moim Nonviolent Commuication, gdzie też mówimy - zgodnie z  przekonaniami  - "nie" i szukamy właściwych strategii.

Samo "nie" bliskie jest mojemu aktualnemu doświadczeniu z życia zawodowego, gdzie menedżer, stając wobec różnych potrzeb - pracowników, klientów, kontrahentów - musi powiedzieć "nie" i musi wiedzieć dlaczego. Znalezienie strategii dla jego "nie" to dobra szkoła odpowiedzialności - ale on za to zdaje mi się być ja drzewo, targane z różnych stron porywami wiatru. Czasem zatrzeszczy, czasem się zachwieje, ale w zasadzie ciężko go złamać, bo "nie" znajduje się w filozofii jego pracy, jest jego punktem odniesienia i jasno je komunikuje :P

poniedziałek, 3 stycznia 2011

O znaczeniu nawyku

„ Kontroluj mnie, ucz mnie, trzymaj mnie w ryzach a sprawię, że zdobędziesz wszystko, czego chcesz.
Zlekceważ mnie, a zniszczę Cię.

Kim jestem?
Twoim nawykiem"


Znalazłam to na stronach Nowoczesnej Firmy..
W Nowym Roku chcę działać Nowocześnie:) i chcę pozbyć się kilku nawyków:) Zacznę od nawyku robienia z siebie sieroty. W tym roku chcę odważnie sięgać po swoje sprawy i z sukcesami je zamykać. Ale chcę postępować jak Amazonka:)

Jak to zrobię? Będę planować w krótszej perspektywie i realnie - tylko to, na co mam wpływ:)