Temat pracuje mi w dalszym ciągu. Poprzedni wpis był chaotyczny i odzwierciedlał stan ducha, jaki miałam po spotkaniu coachingowym z Michałem. Wróciłam w nim do odkrytego jakiś czas temu, mojego wielkiego pragnienia o swoim miejscu w domu i do smutku, że temat cały czas leży nietknięty - z powodu, rzekomo zewnętrznych, ograniczeń.
"Po przepracowaniu" mam spokój, że w tym smutku za własną przestrzenią domową kryła się wielka potrzeba posiadania własnego, wolnego od uprzedzeń, sądów i ocen innych - JA. W ciągu ostatnich dni przekonałam się, że w rzeczy samej tęsknię za wolnością w działaniu, w podejmowaniu decyzji, w poznawaniu ludzi niż za domem z ogrodem, czy mega-biurkiem, którego i tak nie dam rady wstawić do swojej 12-ometrowej sypialni-pracowni-garderoby itd... Ostatnie dni przyniosły mi pewność, że materialna przestrzeń ma to do siebie, że ciągle jej braknie, a zapewnienie sobie tego rodzaju bogactwa nie daje zaspokojenia, a tylko chwilowe ukojenie, po którym chce się więcej i więcej.
Gdy dzisiaj robię ten wpis, przepełniona jestem radością z tego, do jakiego wniosku doszłam. Dodatkowo, mam satysfakcję, że sama. A na dokładkę mam w środku spokój, że nie muszę zabijać się o kasę, żeby ten swój wymarzony gabinet do pisania, czytania i odpoczynku posiąść. I tak właśnie rozumiem uwielbianą przeze mnie frazę "0 ograniczeń", którą kopiuję po J. Vitale.
Sądzę, że tamat jeszcze będzie u mnie pracował, ale niebywałe jest dla mnie jak potężnym narzędziem jest coaching.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz