Takie działanie podjęłam kilka tygodni temu - przekonałam wychowawczynię mojego młodszego syna, że warto, bym się włączyła w coś szkolnego i że spokojnie mogą to być lekcje:) Pani przytaknęła, zaproponowała, że może to być literatura (w końcu co innego polonistka z biznesowym doświadczeniem może mieć do powiedzenia:P) i ... poszło.
Dzieci nie uciekają z płaczem, przeciwnie: chwalą się co umieją, co wiedzą, nawet wiersze z pamięci mówią... Nieśmiałe dziewczynki (!) zaczepiają mnie na ulicy, żeby opowiedzieć co u nich słychać i jest to całkiem przyjemne:) Oczywiście ciężko mi opanować ten wymagający żywioł, ale energia, którą dostaję od nich jest bezcenna. Cieszę się, że to tylko jedna godzina w tygodniu i jednocześnie czekam na nią radośnie. Szukam inspiracji i zadań, a potem i tak wszystko przebiega tak, jak dziecięca energia pozwala... To ważne doświadczenie. W szkoleniach mamy nieco inaczej (też wymagają podążania za grupą, ale jednak mniej mamy tutaj swobody) i fajnie sobie uświadomić, jak wielką trudnością jest podążanie - w całości - za procesem. Regularnie więc, co czwartek, zmierzam na lekcje do szkoły podstawowej po mocne kopniaki - prosto w ego trenera (czyli w siedzenie:) Wszystkim trenerom polecam tę formę edukacji:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz