Nie, no muszę o tym opowiedzieć...
Mąż zabrał mnie do parku linowego. Tak się składa, że mamy w swojej miejscowości. Kupił bilet, oblekł w uprząż i powiedział "idź". Jako, że wpuścili mnie z dzieckiem, to myślałam że trasa spacerowa... Teraz siedzę i leczę odciski na dłoniach...
Ale powiodło mi się. I dzięki temu, że w najtrudniejszych momentach nie dało się zejść (trzeba by zeskoczyć z jakich 5 metrów myślę) trasę skończyłam... Krok po kroku - jak zwykle...
Przydały się: siły, koncentracja, uważność, wola walki i doping rodziny:) Ciekawe, że ja miałam zabawy na - nie wiem na ile:P - a moje dziecko, trasę na której to ja miałam mu pomagać, pokonał dwa razy szybciej... Ale cóż, młodsi rules...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz