niedziela, 28 marca 2010

Zapomniany język przywództwa

Pies - cztery nogi i futro. Dla mnie nieodgadniona mądrość świata. Mój pies uleczył mi duszę i pokazał wymiary, których wcześniej nie znałam. To co zrobiło na mnie wrażenie, po jakimś czasie wspólnego życia, to siła komunikacji niewerbalnej. Gdy dotarła do mnie w sposób prawdziwy jej moc, przypomniałam sobie artykuł sprzed kilkunastu miesięcy, w którym opisywano pomysł na szkolenia z przywództwa - z udziałem koni. Wtedy potraktowałam to jako ciekawostkę, ale dzisiaj, po lekturze książek na temat psich zachowań i po próbach samodzielnego szkolenia własnego czworonoga czuję, że jest w tym rzeczywiście sens. Patrząc na te wszystkie miejsca, w których pracowałam i oceniając przywództwo moich byłych szefów, widzę potrzebę wskazywania im, że mowa ciała jest niemal najważniejszym aspektem budowania własnego przywództwa - opartego na pozytywnym wzmacnianiu i prowadzącym do zbudowania silnej relacji i mocnego zespołu. Dla mnie nie ma nic gorszego niż nieadekwatna do deklaracji mowa ciała. 

wtorek, 23 marca 2010

Wystąpienia publiczne a wizerunek własny

Piszę tego posta wprost ze szkolenia. Po pierwsze dlatego, że dawno nie pisałam, a przecież dzień bez sukcesu, to dzień stracony:) Po drugie ważne dla mnie jest, by podsumować, to czego doświadczyłam w spotkaniu sama ze sobą w czasie przentacji. Tak już mam, że układam myśli w działaniu - także intelektualnym:)

Pierwsze ćwiczenie zaraz po rozpoczęciu, to było właśnie zebranie się w sobie i opowiedzenie o talentach i sukcesach przed kamerą i publicznością. Muszę przyznać się - nie bez satysfakcji - że sporą przyjemność miałam patrząc na siebie i słuchając własnej, naprędce ułożonej, wypowiedzi. Mam wątpliwości oczywiście, co do szczegółów wyglądu (głównie włosy), ale całość była zdecydowanie dobra. I ku swojemu zaskoczeniu, gesty, które mnie niepokoiły (dłoń na dłoni, bliższa pocieraniu o siebie, niż spokojnemu leżeniu jedna na drugiej) są ładne i wspierają mnie. Dłonie tańczą w trzecim wymiarze, pokazują to, co niewidzialne i rysują odbiorcom obrazy z mojej głowy. Naprawdę było to ładne. Bransoleta, którą na dzisiaj założyłam przyciągała uwagę i skupiała wzrok. To było naprawdę dobre i przyjemne. Od dzisiaj będę bardziej dbała o dłonie - zobaczyłam, że są moimi sprzymierzeńcami :) 


wtorek, 16 marca 2010

Lojalny jak Polski pracownik:]


Normalnie się zachłysnęłam, gdy to przeczytałam. Mnie, rzekomo przeszły, kryzys nie wzmocnił w lojalności. Byłam świadkiem zwolnień całych działów, liczenia każdej złotóweńki (nawet na ciastka i wodę), ludzkiej marności i małości (jak z "Miasta Ślepców" Saramago). Widziałam ludzi mieszanych z błotem i ludzi, którzy za wszelką cenę błyszczeli. Widziałam szefów psujących pracę i pracowników podnoszących dzień po dniu kruchą konstrukcję, którą wznieśli mimo przeszkód. Jestem w 8-procentowej grupie ludzi, którym spadła lojalność:( Przykre.

Jasne, że nauczyłam się wiele. Poznałam wspaniałych ludzi (tu ukłony szczególnie w stronę Lidki, Kasi, Darka, Honoraty, Moniki) i z całą świadomością mogę potwierdzić, że każdy kryzys wzmacnia. Nauczyłam się patrzeć na otoczenie z dystansem, a kryzysy zamieniać na sukcesy. To jest rzeczywiście możliwe. Nie ukrywam, że bez coachingu Kasi Pietras, byłabym w innym miejscu niż jestem. A gdzie jestem? Zdecydowałam się podjąć współpracę z DEMOS Polska. Za mną dopiero 2 dni i odbieram je pozytywnie. Jestem tu, gdzie zawsze chciałam być - w sensie: zadania, ludzie, czas pracy. Wszystkie moje doświadczenia zaprowadziły mnie w to miejsce - cel osiągnięty:) Jeszcze tylko sprawdzian: czy o to mi rzeczywiście chodziło? Będę to wiedziała za kilka - kilkanaście miesięcy. 

Czuję się wyśmienicie. Sukces zapisany:)


czwartek, 11 marca 2010

Odwaga

Odwaga nie oznacza nieobecności strachu. Odwaga to reakcja na jego obecność.



poniedziałek, 8 marca 2010

Podróż bohatera wg Diltsa i Gilligana cz. 2

Paczka dzieciowo - domowa zapakowana. Może nie tak, jak sobie tego życzyłam - zabrakło "materiału", ale dało radę upchnąć. I nawet nogą nie trzeba było dopychać, a R. na razie nie będzie musiał sprawdzać nikogo nowego. Damy radę:) - mężowe "Jakoś to będzie" nie ma na mnie destrukcyjnego wpływu.

Mogę wyruszać na kolejne spotkania z Demonami Przygody:) Jestem gotowa:)

A wszystko w ciągu kilku ostatnich dni.

czwartek, 4 marca 2010

Podróż bohatera wg Diltsa i Gilligana


Etapy Podróży Bohatera 

wg Roberta Diltsa i Steva Gilligana


1.    Otrzymanie wezwania.
2.    Przyjęcie wezwania.
3.    Przekroczenie progu.
4.    Odnalezienie opiekunów i mentorów.
5.    W obliczu prób.
6.    Transformacja demona.
7.    Ukończenie zadania.
8.    Powrót do domu.


A jak mnie to dotyczy? Zostałam wezwana. Ale nie było tak, jak w bajkach (wewnętrzny głos RZECZE...). Spotkanie, cisza, spotkanie, kolejne, kolejne i decyzja. A za nią przyjęcie wezwania. I jak to u bohatera - natychmiast pojawiły się Demony, które odwodzą, przeszkadzają, szepczą, umniejszają ... 

Moim Pierwszym Demonem jest moja rodzina - i nie mam tu nic negatywnego na myśli. Posługując się poetyką podróży, widzę ją jako pewien zasób, który muszę z sobą zabrać. Jeśli przetransformuję Demona w praktyczne i poręczne w podróży paczki, przeżyję ją intensywnie i ciekawie. Na razie mój Demon składa się z pracujących i niezmotoryzowanych babć, dwójki dzieci, które wymagają miłości, uwagi i bezpieczeństwa, psa z jego naturalną fizjologią. Do tego element dziecięcy transformuje w kierunku szkoły, która żąda maksimum czasu i oddania, oddalonych od domu zajęć karate, w których R. jest naprawdę dobry. 

Kolejny Demon to R. zapał do sprawdzania wszystkiego, co nowe i każdego, kogo nie zna. I nie są to dziecinne próbowania, ale sprytne i inteligentne próby złamania przeciwnika, złapania go na kłamstwie czy na braku umiejętności. Jako czterolatkowi dała radę tylko zaprzyjaźniona z rodziną nauczycielka - ale ona teraz dorabia do emerytury, opiekując się niemieckimi staruszkami. "Zwyczajne" nianie po miesiącu odchodziły lub żądały podwyżki. 

Trzeci Demon to mężowe "jakoś sobie poradzimy". Niewątpliwie związane z Pierwszym Damonem, ale dotyka mnie osobno, więc je zaznaczam. Na razie próby przekonania, że taka formuła działania mnie nie interesuje, mają marny efekt. Pewnie czar pomoże - tylko jaki?

I teraz, jak w dramacie, powinno być histeryczne bieganie w kółko z lamentem: co ja mam zrobić?! co ja mam zrobić?! nie dam rady?! nie dam rady?! Na szczęście ten etap mam już za sobą i wiem, że życie niczego nie daje. Trzeba z niego wziąć samemu to, co potrzebne - i tak to zrobię. Teraz sprawdzam zasoby:) W przeciwnym razie zawrócę na granicy i zostanę jeszcze kilka lat w swojej wiosce;) [ to nawiązanie do artykułu]. A zdaje się, że tego nie chcę. Wolę do niej wrócić jako bohater:)


wtorek, 2 marca 2010

Subiektywnie o odchudzaniu:)

Wczoraj skorzystałam z czasu jaki miałam w Wawie - bez dzieci, bez męża... bez pieniędzy... i zajrzałam do Galerii Handlowej. Co tam robi tyle ludzi w ciągu dnia? Nie pracują? Nie uczą się?

Ależ miałam frajdę mierzyć, oglądać, wybierać, przepatrywać. I wszystko w rozmiarach dostępnych:) Sporo mniejszych od XLN:) Byłam nawet w sklepach, do których wcześniej nie miałam po co wchodzić - i było mi baaaaardzo miło:)

A subiektywnie dzielę się wrażeniem, że schudnąć to jedno, ale utrzymać wagę to coś zupełnie innego. U mnie jest tak, że zmieniłam styl odżywiania się, uważam na kompulsy i ruszam się regularnie. Nie pilnuję konkretnej diety, ale raczej trzymam się świadomego jedzenia - tylko do momentu nasycenia. A efekty? Na razie się nie przejmuję, ale cały czas chudnę. Nie widzę tego po wadze, ale po ubraniach, które dopiero co kupione, w krótkim czasie zjeżdżają ze mnie. I wtedy znowu muszę na zakupy. WOW:)

Dobrze mi z tym sukcesem:)

P.S. Powinnam sprawić sobie szelki:)