Dla mnie mocne i ważne...
Dałam sobie 90 dni, aby nauczyć się osiągać każdy sukces o jakim pomyślę:) Marzę o zarobieniu przyjaznych pieniędzy i nie zarobieniu się po pachy. Chcę potem tego uczyć innych, więc plan wydaje się być dojrzały... Czy na pewno? Śledź tego bloga, żeby to sprawdzić. 13 grudnia będzie wiadomo, co zrobiłam i co osiągnęłam:)
niedziela, 29 listopada 2009
Spodobało mi się zdanie...
"Żeby mieć coś, czego ludzie nie mają, musisz robić coś, czego ludzie nie robią..."
sobota, 28 listopada 2009
Diagnoza Potrzeb Szkoleniowych
Uparłam się, by przygotować szkolenie poprawkowe zgodnie ze sztuką i wszelkimi prawidłami. Zmusiłam ważnych dyrektorów, do podjęcia konsultacji z moim ekspertem:) Zajęło im to tyle czasu, że szkoda gadać:(
Ale warto było. Gdybym zrobiła to samo szkolenie bez tej konsultacji, znowu byliby niezadowoleni i zarzucaliby trenerowi brak wiedzy. A wszystko skrupiłoby się na mnie - i na moich pieniądzach. A zależy mi na racjonalnym ich przepływie, bo od nich zależy byt mojej rodziny i funkcjonowanie firmy.
Ale warto było. Gdybym zrobiła to samo szkolenie bez tej konsultacji, znowu byliby niezadowoleni i zarzucaliby trenerowi brak wiedzy. A wszystko skrupiłoby się na mnie - i na moich pieniądzach. A zależy mi na racjonalnym ich przepływie, bo od nich zależy byt mojej rodziny i funkcjonowanie firmy.
Uważam za sukces to, że zrealizowałam cel, jakim była bardzo wstępna, ale jednak, diagnoza. Nie jestem z niej zadowolona, bo nie mogłam brać w niej udziału - odbywała się przez telefon, nie w mojej obecności. Efekt też był nieoczekiwany i nikomu o taki nie chodziło. Dzięki temu jednak oszczędziłam opinię i pieniądze. I to jest drugi sukces jednego wydarzenia. A nauka: zawsze, ale to zawsze robić Diagnozę Potrzeb Szkoleniowych. Rezygnować z zamówień, jeśli nie ma określonych wyraźnie potrzeb i celów, bo można stracić wszystko.
Jeśli czyta tego posta jakiś szkoleniowiec, albo trener, albo ktokolwiek z branży szkoleniowej (pozdrawiam), zachęcam i przestrzegam: koniecznie rób diagnozę, nie wierz tylko zamówieniu, ani opisom oczekiwań; spotkaj się z osobami decyzyjnymi i dowiedz się czego oczekują; porozmawiaj z przewidywanymi uczestnikami szkolenia; spytaj czego potrzebują; w trakcie szkolenia sprawdzaj, czy realizujesz, to czego potrzebują i żywo reaguj na bieżące potrzeby; sprawdzaj efektywność i dalej reaguj na bieżące potrzeby; na koniec szkolenia sprawdź, czy tego oczekiwali; nie wierz nigdy milczeniu na sali - ono nie jest aprobatą Twojej postawy.
wtorek, 24 listopada 2009
Edukacja finansowa w szkole
http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=931&Itemid=10
Ważny artykuł - poruszył mnie, bo sama odczuwam skutki braku edukacji finansowej i dopiero teraz nad tym pracuję. Trochę późno... i dobrze, że nie mam jakichś kolosalnych długów do spłacenia, ale z tym co mam, ledwo sobie radzę:(
Ciekawe jak mogłyby wyglądać takie lekcje - wyobrażam sobie, że jest to tak obszerna dziedzina, że spokojnie 4 lata nauki obejmie. Mam też nadzieję, że moi synowie otrzymają niezbędny zastrzyk wiedzy w młodości, by na stare lata tylko warsztat poprawiać:)
poniedziałek, 23 listopada 2009
Naiwna albo nie naiwna... oto jest pytanie
Przeszło mi przez głowę - mam nadzieję, że nie potwierdzą się moje przypuszczenia - że padłam ofiarą własnej naiwności. To, że mam łatwość do bycia naiwną, wiem, i za każdym razem mam nadzieję, że to nie tym razem:)
W tym wypadku są niby podstawy - sama widziałam - do złej oceny... Ale czy na pewno?
Dzisiaj na chłodno przeanalizowałam proces przygotowywania szkolenia. Wiem, w którym miejscu można było zapobiec tej katastrofie, w każdym razie na tyle, by uniknąć wrażenia niekompetencji trenera. Ale nie było na to przede wszystkim woli, po drugie czasu. Instytucja, o której mowa, nie prowadzi sensownej polityki szkoleniowej i nie skupia się na procesie właściwej diagnozy potrzeb. Potem, w trakcie szkolenia okazuje się, że szkolenie nie dotyczy tego, czego potrzeba. Co ja mogłam z tym zrobić? W zasadzie nic, bo wierzyłam, że przesłane oczekiwania, są oczekiwaniami żywych ludzi, a nie wycięte z internetu. Będę to wiedziała w tym tygodniu:)
Wiem, że właściwy trener na bieżąco diagnozuje potrzeby i sprawdza poziom wiedzy - obchodzi w ten sposób ewentualne zarzuty, że realizował nie to, co potrzeba...
Ale cóż... kolejna lekcja - kolejna bardzo droga lekcja...
Jaki sukces? Na razie żaden. Sukces będzie wtedy, gdy będę miała pewność, że nie dałam się oszukać, że byłam praktyczna i rozsądna - a nie naiwna.
sobota, 21 listopada 2009
Szkoda, że nie da się cofnąć czasu...
Szkolenie... Tak się cieszyłam, tak się starałam, żeby było wszystko jak najlepiej... A wielką porażką okazało się to, na co nie miałam wpływu - praca trenera. Ech, żeby można było cofnąć czas, zatrudnić kogoś innego, nie dać się oszukać. Plamy łatwo nie zmyję w tej instytucji, ale muszę z tej kompletnej klapy wyciągnąć wnioski - i to szybko. Przede wszystkim:
- skuteczne i efektywne sprawdzanie trenera - widzę, że nie mogę wierzyć w zobowiązania, ani nawet w referencje. Muszę znaleźć sposób na sprawdzenie umiejętności trenerskich i wiedzy z danego zakresu.
- nie dopuszczanie do przedłużania czasu przygotowania materiałów, a po mojej akceptacji nic nie może zostać dopisane - powinnam sporządzić osobny zapis w umowie. Strasznie mnie zeźliło, że tekst w prezentacji się rozjeżdża i nie wygląda tak jak miał wyglądać...
- wyznaczenie standardów pracy trenerów we Wszystko dla Szkoleń. To ważne, żeby pracowali zgodnie z moimi standardami. W końcu to ja znam Klienta i wiem, czego potrzebuje.
- nie robić szkoleń, gdy Klienta daje mało czasu - to miała być dla mnie szansa, ale okazała się porażką...
- stosować umowy - zawsze - i dać w niej zapis, o konsekwencji fatalnego prowadzenia szkolenia...
Muszę zastanowić się, co zrobić, gdy trener, tak jak w tym przypadku, robi inaczej niż się zobowiązuje....Jakieś konsekwencje, albo lepsza rekrutacja...
Jaki sukces? Przejdę swój pierwszy proces reklamacji:(
piątek, 20 listopada 2009
wtorek, 17 listopada 2009
Andrew Austin w Polsce i moje refleksje
Piszę ten post, bo poruszyły mnie wpisy w internecie na temat Andrew Austina i jego występu w Polsce. Nie kryję zdziwienia, że tak sporym uznaniem cieszy się w środowisku.
Ja też byłam na spotkaniu i, nie ukrywam, udzieliła mi się jego atmosfera, ale po pierwsze nie było tam nic nowego (prezentacja głównie wizualizacji 3D), po drugie miałam poczucie, że z grupą ludzi dzieje się coś dziwnego, jakiś trans, zbiorowa hipnoza czy coś innego...
Po wyjściu ze spotkania pomyślałam sobie: fajnie, ale co dalej - nic z tego nie wynika, żadnej kontynuacji. Ludzie, którzy odważyli się zaprezentować swoje wyobrażenia, zostali pozostawieni sami sobie. Bez dalszego ciągu będą bili głową w mur, tyle że z drugiej strony...
Wiem, jaki był cel tego spotkania. Sprzedać szkolenia, sprzedaż coachingi, zainteresować firmą i oferowaną usługą... i nie mam nic przeciwko temu. Też jestem częścią tego rynku i też mogę tak realizować swoje akcje promocyjne. Jednak w trakcie spotkania zadziało się coś jeszcze - coś, w co grupa łatwo wchodzi. Coś, co grupę łatwo uwodzi i skupia na jednym człowieku. Coś, co pewnie pozwala szybciej sprzedawać... I w związku z tym, nie podzielam tego zachwytu środowiska. Dobrze wiem, czym jest coaching i ile wymaga pracy. Wiem, ile kosztuje zmotywowanie do pracy nad sobą, jeszcze więcej kosztuje zmotywowanie do zmiany... Co z tego, że ludzie w swoich wizualizacjach ominęli ograniczenia - w życiu też sobie z nimi radzą. Chodzi o to, żeby znaleźli sami tę drogę, te drzwi, ten kanał, tę łopatę itd... i wiedzieli, co z tymi znaleziskami mogą zrobić. W moim odczuciu, tego nie było - bo nie mogło być. Nie taki był cel spotkania...
Ja sama wróciłam do domu z dużym uczuciem niepokoju, z drżeniem nóg, które prowadzi mnie zawsze na krawędź. Przestraszyłam się tego i jednocześnie ucieszyłam, że uczę się odczytywać znaki mojej intuicji. To jest mój sukces...
czwartek, 12 listopada 2009
Modnie i na czasie
Zainspirował mnie artykuł na www.edunews.pl - na temat edukacji finansowej.
Tak jak i w artykule, w moim odczuciu od pewnego czasu żyjemy z dnia na dzień: dwa samochody, dwoje dzieci, dwoje dorosłych, pranie, jedzenie, wakacje, ubranie itd... Są marzenia związane z zabezpieczeniem sobie przyszłości i przyszłości dzieci, ale .. nie ma jak.. Tak jak w tekście.
Nie tak dawno poczułam ogromną potrzebę zapanowania nad sferą finansów, fartem dostałam się na w sumie niezłe szkolenie - taką edukację finansową od podstaw... i zaczęłam proces panowania. Praca to żmudna i wymagająca sporo dyscypliny, ale mam sporo motywacji. Chcę wiedzieć, ile możemy odłożyć, ile zainwestować, ile wydawać na przyjemności. Na razie wyniki mnie nie zadowalają - dużo więcej niż przypuszczałam wydajemy w osiedlowym sklepiku i na przyjemności. Sądzę, że da radę nad tym zapanować, ale wymaga to czasu i sporo uwagi. Mam nadzieję, że i mąż włączy się w proces opanowywania - będzie nam raźniej.
Do sukcesów zaliczam, to że mam świadomość czym jest sfera finansowa i że jak każda inna wymaga uwagi i kontroli (jak odchudzanie). Nie jestem już ciemną i niewyedukowaną kobietą, znam podstawy i chcę więcej. Mam kolejny cel do osiągnięcia:) A do tego jestem na czasie - piszą o tym gazety:)
piątek, 6 listopada 2009
Ofertowanie
YES, YES, YES:)
Taki wpis mogę jedynie tu zostawić, ale mam kolejny sukces. Napiszę, kiedy będę mogła więcej:)
poniedziałek, 2 listopada 2009
Fitnessowe odkrycie
Wróciłam z fitnessu. Regularne spotkania z grupą kobiet pozwalają mi zebrać myśli, spojrzeć na siebie od środka i oczyścić głowę. To w trakcie ćwiczeń podejmuję decyzje, a nawet odkrywam nieznane kontynenty. Dzisiaj także coś takiego mi się przytrafiło.
Jako, że jest spory wysiłek i obowiązkowa jest koncentracja, myśli układam na osobnych półkach. Czasem w trakcie skakania jedna spadnie na drugą, półka się przewróci i ... powstaje z tego niezły galimatias:) Dzisiaj odkryłam, o co chodzi z tą moją niechęcią do dzwonienia. Nie rozumiałam tego - w końcu pół życia zawodowego spędziłam wykonując zimne telefony. Znam je od podszewki, znam wszystkie wymówki Klientów, nawet metody radzenia sobie ze stresem w tej pracy. Kiedyś w trakcie rozmów uprawiałam ... "skrytożerstwo". W ogóle byłam nieznośna, uparta i ... miałam wyniki. Dzisiaj wiem, że się wypaliłam i to do tego stopnia, że sporym niesmakiem są dla mnie owe zimne telefony. Większość z nich nie wnosi nic do sprzedaży, kosztują sporo czasu i są stresujące. Tak naprawdę to łut szczęścia powoduje, że trafiamy po drugiej stronie na odpowiednią osobę - chyba, że dzwonimy z polecenia...
I do tego właśnie zmierzam. Odkryłam, że przecież zupełnie inaczej przygotowuję ofertę i kontaktuję się z osobą, którą znam, czy z osobą, którą mi ktoś polecił. Chcę wyeliminować zimne telefony w swojej pracy do niezbędnego minimum, na rzecz poleceń. Tak właśnie działa networking i chcę w nim uczestniczyć. Na razie stawiam nieśmiałe kroki. Ograniczenie czasowe, odległość od Warszawy (jednak) nie sprzyjają. Ale pierwsze podejście dało mi już kilka ciekawych spostrzeżeń i refleksję, że powinnam znaleźć swoją grupę - nic nowego - ale nic na siłę...
Sukcesy niech będą dwa: odkrycie, o co chodzi z tą moją niechęcią do zimnych telefonów i rozpoznanie, jak obejść tę niechęć... Plan do wykonania: zrobić tak, żeby było dobrze:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)