Dla mnie krótko, zwięźle i na temat - cała prawda o pisaniu. Dzięki Bogu, ja moje pierwsze 18 stron trzymam w ukryciu przed światem, cały czas trenuję pisanie i czytanie (najpierw studia i tony papieru przepuszczone przez umysł, teraz oferty i blog) i obserwuję świat, żeby mieć o czym pisać:) To czego nie robię - to nie siadam regularnie do mojej historii, a bez tego nie ruszę nawet o stronę... Oto, moja prawda o pisaniu...
Dałam sobie 90 dni, aby nauczyć się osiągać każdy sukces o jakim pomyślę:) Marzę o zarobieniu przyjaznych pieniędzy i nie zarobieniu się po pachy. Chcę potem tego uczyć innych, więc plan wydaje się być dojrzały... Czy na pewno? Śledź tego bloga, żeby to sprawdzić. 13 grudnia będzie wiadomo, co zrobiłam i co osiągnęłam:)
niedziela, 31 lipca 2011
wtorek, 26 lipca 2011
Pracując z milionerami
"Pracując z milionerami wiem, że większości pieniądze jako takie nie kręcą. Tylko pomysły, idee, wizje. I na to chętnie dadzą fundusze, traktując je jako wielką wędkę, nie rybę".
J. Santorski
poniedziałek, 25 lipca 2011
Potrzebuję namysłu
Gdy 2 lata temu wchodziłam w swój proces zmiany, założyłam że: zostanę dobrym trenerem. Potem przyszła moda na coaching i w tym także postanowiłam wziąć udział. Gdy przyszła do mnie propozycja współpracy z P/B nie zastanawiałam się długo. Po prostu wiedziałam, że to po to, bym mogła zrealizować swoje plany o życiu samodzielnym i obfitym.
Dzisiaj, gdy jestem u progu decyzji... zatrzymuję się. Gdzie się nie obejrzę - sami coachowie. Szkoła jedna, druga, trzecia... czwarta, a w każdej niemal to samo. Jedna trwa ciurkiem kilkanaście dni, inna jest rocznym kursem połączonym z oficjalnym studiowaniem na uznanej uczelni. Koszty porównywalne.
Mam w sobie wielki bunt przed udziałem w tym pozorowaniu doskonalenia. Rozumiem rynek, rozumiem czym jest system kształcenia ustawicznego, wiem nawet, że coaching dla niektórych jest to jedna z prostszych dróg na zmianę. Dla mnie jednak był czymś na szczycie, na samym czubku mojego sukcesu, u kresu drogi. Jednak w natężeniu jego szkół i "nauczycieli" jego wartość się mocno zdewaluowała. Dziś nie zastanawiam się nad tym, czy jestem na to gotowa, ale czy w ogóle chcę w tym uczestniczyć...
niedziela, 24 lipca 2011
Kochajmy swoje szakale!!!
Takie zawołanie zostało mi po zjeździe NVC. Więcej napiszę jak ochłonę:) Ale było jak zwykle...rozwojowo:)
wtorek, 12 lipca 2011
Sesja z alternatywami...
Pośród wielu pojawiających się opcji życiowych są takie, które się dzieją, takie które planujemy w przyszłości i takie, które planujemy, ale nie jesteśmy pewni, czy będą słuszne. Do mnie znowu przyszła refleksja, co z tym życiem? Z jednej strony wiem, gdzie jestem i jakie mam zadanie - jestem tu gdzie chciałam być - z drugiej strony życie nauczyło mnie, że bywa w nim różnie i należy szykować sobie alternatywy - na wszelki wypadek. Ale tych alternatyw namnożyło się w mojej głowie, że zaczęłam się gubić... przestraszyłam się też, że nie podołam wszystkiemu. No bo z jednej strony nowa, odpowiedzialna robota, z drugiej kurs trenerski i nauka nowego zawodu, z trzeciej strony plan o napisaniu książki, a z czwartej plan o wieczornej pracy instruktora fitnessu, czyli inny kurs trenerski, wymagający zaangażowania (a potem podjęcia działań w klubie sportowym).
I tak sobie myślę, w odniesieniu do powyższych. Pora ustalić priorytety i przestać się szarpać. Nie da rady być stabilnym stojąc w 4 miejscach jednocześnie. Pora zacząć żyć spokojnie, bez rzucania się na każdą opcję. Wypisałam najważniejsze dla mnie kwestie i zamierzam sprawdzić, czy takie spojrzenie da mi równowagę:)
1. dom i robota (zarabianie pieniędzy)
2. kurs trenerski (druga noga do zarabiania pieniędzy)
3. może kurs coachingowy (ale po skończeniu kursu trenerskiego, bo nie dam rady wszystkiego na raz) (3 noga do zarabiania pieniędzy, ale bardziej styl życia)
4. może kurs związany z zarządzaniem w sporcie - po co mi uprawnienia instruktorskie? Czy naprawdę chcę spędzać wieczory pocąc się i licząc do czterech? Ooo, zarządzając klubem sportowym to już co innego...
5. może kurs związany z psychodietetyką. Myślałam o tym jakiś czas temu. W połączeniu z coachingiem i prowadzeniem klubu sportowego dałoby to może interesujący rezultat.
6. napisać wreszcie tę książkę, o której tyle wspominam - czemu się pojawiło na ostatniej pozycji?
poniedziałek, 11 lipca 2011
Odkrycie...
Na tablicy sukcesów zapisuję udział w kursie podstawowym aerobiku. Nie mogę z nim jeszcze nic z tym zrobić, ale zobaczyłam jaką mam przestrzeń do zagospodarowania, by zrealizować marzenie wzorowej sylwetce przez całe życie i o posiadaniu prawdziwego klubu fitness:)
Dowiedziałam się o sobie też czegoś interesującego. Instruktor, Tomek, nazwał to i bez ogródek palnął między oczy: gdy nie jestem czegoś pewna wycofuję się - to charakterystyczne dla perfekcjonistów. I rzeczywiście, teraz zobaczyłam to w różnych obszarach. Zobaczyłam, jak napięcie blokowało moje działania i powodowało postawę "siroty", którą poprzedni szef, WCJ, próbował na wszelkie sposoby wyplenić. Jemu się nie udało, ale może mnie się powiedzie:)
Ciekawe też, że człowiek, który widział mnie pierwszy raz w życiu, tak trafnie dojrzał i nazwał to, co przez pół życia mnie trawiło...
Subskrybuj:
Posty (Atom)