Cytuję Jolę, która jest wyjątkowa:)
"-Ilu psychologów potrzeba, by zmienić żarówkę?
- wystarczy jeden - pod warunkiem, że żarówka chce się zmienić:)"
Dałam sobie 90 dni, aby nauczyć się osiągać każdy sukces o jakim pomyślę:) Marzę o zarobieniu przyjaznych pieniędzy i nie zarobieniu się po pachy. Chcę potem tego uczyć innych, więc plan wydaje się być dojrzały... Czy na pewno? Śledź tego bloga, żeby to sprawdzić. 13 grudnia będzie wiadomo, co zrobiłam i co osiągnęłam:)
niedziela, 28 listopada 2010
Getting Things Done
Znowu zadziwiłam się na czym Amerykanie potrafią zrobić biznes:P Książka "Getting Things Done" Davida Allena, to jedna z tych pozycji, które ma się na liście do przeczytania, ale którą łatwo się odpuszcza. Do kupienia i czytania zmotywował mnie ostatni projekt, który wspólnie z trenerką zdecydowałyśmy zrealizować inspirując się tą pozycją.
Po kilku stronach otworzyłam oczy ze zdziwienia - najszerzej jak potrafiłam - że ja też tak mam! Tworząc sobie iluzję siebie efektywnej, nie zauważyłam, kiedy zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, nie osiągając rezultatów. Książka nie pokazała mi jeszcze, jak osiągnąć zwielokrotnioną wartość aktualnej efektywności - nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale zmotywowała mnie do wykonania kilku niezbędnych czynności:
1. znaleźć miejsce na sprawy przychodzące i uwolnić od nich głowę - wszystko, co aktualnie mam do zrobienia i przemyślenia zapisałam w jednym miejscu - sukces.
2. opracować system własnej efektywności - możliwy do wdrożenia szybko i bezboleśnie - w trakcie projektowania. Chcę do niego włączyć sprawy osobiste i spróbować zsynchronizować z narzędziem, które zawsze mam przy sobie - telefon.
Po tym naprawdę wstępnym etapie zauważyłam, że nie mam oporów przed otwieraniem skrzynek pocztowych. Uwolniłam się od myślenia, że należy natychmiast reagować na maile - sukces. Przede mną kolejne zadanie - nauczyć się błyskawicznie oceniać, co jest dla mnie, a co należy przekazać dalej oraz warsztat asertywności:P
Na tym właśnie amerykanie robią biznes. Proste rzeczy/sprawy zamieniają w spektakularne, opisują je szczegółowo a potem sprzedają w milionach egzemplarzy na całym świecie...
poniedziałek, 15 listopada 2010
W sprawie usprawnień w przejściu przez dietę
Wydawało mi się, że w tej sprawie wynaleziono wszystko:) Z niejakim uznaniem czytałam o dziewczynie, która w Polsce prowadzi dieta - catering: dostarcza dietetyczne posiłki 5x dziennie pod wskazany adres i nieźle na tym zarabia.
Właśnie dojrzałam w necie inne usprawnienie - dieta w komórce:
Szkoda tylko, że nie samo nie przygotowuje posiłków, ale i tak interesujące. Mnie, gdy byłam na diecie przeszkadzało to, że nie mogę na bieżąco notować i zaglądać do swoich tabelek. A teraz mogłabym...
czwartek, 11 listopada 2010
Jest źle
Jest źle!
Target ustalony (nie wiem na jakiej podstawie) przez prezesa nie wydaje mi się możliwy do osiągnięcia. Przy obecnej koniunkturze, może za 5 lat, gdy wyrobię sobie portfel klientów zdecydowanych do współpracy ze mną w długim okresie czasu. Może coś się ruszy na rynku do tego czasu i cel osiągnę szybciej.
Na razie mam jeden pomysł. Jasno zakomunikować, że nie podejmuję się realizacji targetu. Ale to będzie miało swoje konsekwencje i to mnie boli, bo nie chcę znowu zaczynać a dodatkowo wierzę w potencjał Demosa.
Jeszcze będę myśleć, ale cholernie boli mnie, że dzisiaj nie widzę innego wyjścia tylko się poddać...
A co w tym pozytywne? Po analizie widzę, w którym miejscu jestem. Realność tej sytuacji jest zadowalająca.
środa, 10 listopada 2010
Rezonuje we mnie...
Rezonuje we mnie ostatnio historia dotycząca różnicy między deklaracjami ludzi, a ich rzeczywistymi działaniami. Sama też to mam, więc będę pisać o sobie. Otóż, chodzi mi o tkwienie w schemacie i niechęć do wyjścia poza oraz o jednoczesne ogłaszanie, że jest się wyjątkowo zmęczonym, skrzywdzonym, zarobionym i że się nie ma możliwości panowania nad oczekiwanymi sferami w życiu. Myślę o tym, jak często i jak łatwo nam deklarować swoje zachowania i swoje intencje i na tym poprzestawać...Oczywiste dla mnie jest, że na wszystko potrzeba czasu i namysłu i że zmiana u kogoś wydaje się być bardziej łatwa niż u siebie, ale ... czy na pewno jest to efektywne? Czy nie młócimy bez potrzeby energii działając po prostu wbrew sobie i gadając, gadając, gadając zamiast coś wymyślić?
Mam przed oczami dzisiejszą sytuację z biura. Dostaliśmy zadanie - wyzwanie. Zaplanować pracę i odnieść sukces. I to większość z nas zdemotywowało. Twarde wyniki nie są tak zadowalające jak czekanie na polecenie czy deklarowanie wyjątkowych pomysłów. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Sama zamierzam w ciągu najbliższych dni zaplanować efektywną strategię działania. Boję się nieco, bo będzie to dla mnie coś nowego:) Ale jestem pozytywnie nastawiona. Opiszę, co wymyśliłam:)
niedziela, 7 listopada 2010
Oczywiste-nieoczywiste
Przeżywam od pewnego czasu decyzję koleżanki - o wyjeździe (żeby pracować, wychowywać i kształcić dziecko, mieszkać i płacić podatki) do Niemiec. Koleżanka jest niezwykle inteligentna, wykształcona, z dobrym doświadczeniem zawodowym. Z powodu zawirowania życiowego znalazła się bez pracy, a potem przez niezbyt długi czas nie była zainteresowana jej znalezieniem. Gdy wreszcie zdecydowała, że na nią czas - nikt nie zaprasza jej na spotkania, a aplikacje trafiają na półkę "zbyt wysokie kwalifikacje".
Przeżywam tę historię, bo otworzyła mi oczy na coś, co uznawałam za oczywiste, a co takie nie jest.
1. Nie muszę szukać pracy w swojej bliskiej okolicy (jest pewne utrudnienie - szkoła, przedszkole, jednak bariera językowa)
2. Gdy chcę pracować, powinnam znaleźć pracę szybko - nie godzić się na wysyłanie setek CV na mniej lub bardziej dopasowane stanowiska i na czekanie na telefon.
Jasne, że rynek aktualnie nie jest miły, ale oburza mnie, gdy słyszę historie wykształconych, inteligentych, pracowitych kobiet, które podejmują radykalne decyzje - jak ta o wyjeździe z kraju, pewnie na długo - z powodu braku prostego rozwiązania.
W tym kontekście sukcesem musi być to, że zarówno ja jak i mąż mamy robotę i regularne, niezbyt wysokie przychody, że pracujemy w stolicy i spędzamy dziennie ok. 1,5 godziny na dojazdach. Męczy nas, co prawda trwanie od pierwszego do pierwszego i permanentny brak oszczędności, ale ... no właśnie... coraz rzadziej mi się zdaje, że to sukces...
Subskrybuj:
Posty (Atom)