Przy pisaniu poprzedniego postu pojawiła się u mnie myśl, że właściwie zaangażowanie łatwo pomylić z nakręcaniem się. Z mojej praktyki w pracy z korporacjami wynika, że ludzie często mylą te zachowania. Nazbyt często widziałam ludzi biegających z pustymi taczkami, by nie widzieć problemu. Korporacje bywają miejscem, gdzie łatwo ukryć brak zaangażowania za nadmiernymi działaniami. Niektóre z nich są całkiem bez sensu.
- Miałam np. doświadczenie w pracy z zespołem, gdzie dzwoniło się do klientów rano i po południu. Rano, ludzie gadali z klientami w czasie porannego rytuału "obchodu". Potem długo, długo nic i wielki rzut koło 15.00, żeby móc powiedzieć przed 16.00 "oj, tyle jeszcze do zrobienia, ale muszę lecieć, bo..."
- Było też tak, że chętnie zapisywaliśmy się na dyżury w weekendy, bo nikt w tym czasie nie dzwonił a płacili podwójnie...
- Typowe miejsce sprzyjające nakręcaniu się to kuchnia. Ludzie stoją wtedy nad ekspresem do kawy i nadają na klientów, na produkty, na szefów, na kolegów... a robota czeka przy biurku...
- Ciekawym wskaźnikiem jest też zachowanie ludzi, gdy w firmie odbywa się np. narada prezesów. Wtedy wielu sprzedawców ma problem i potrzebuje szefa już... Wtarabania się więc do gabinetu i prosi o podpis, o klucz, o Bóg wie co jeszcze. Żeby udowodnić, że jest w firmie, żeby było widać, że pracuje itd...
Dużo mówienia o tym, że się pracuje to jeszcze nie jest zaangażowanie. Dużo działania, to także nie jest zaangażowanie. Można przecież biegać z przejętym wyrazem twarzy po zakładzie, a omijać swój gabinet, w którym stół ugina się od zaległych spraw i ciągle dzwoni telefon...
Zaangażowanie to stan ducha... Rodzaj wewnętrznego przekonania, że jest coś ciekawego do zrobienia i że ja chcę to zrobić, niezależnie od okoliczności. Działanie z zaangażowaniem to lepsze gospodarowanie energią wewnętrzną. Zdrowo absorbujące. Może męczyć, ale na końcu czuć satysfakcję.
Przy nakręcaniu się jest masę energii, która idzie w eter. Następuje wypalenie, bo braknie poczucia sensu. Udawanie jest bardzo kosztowne...